To nie jest kwestia polowania. Podejmujź wybory właściwych twórców we właściwym czasie.
Lepiej się do tego nie przyznawać, żeby nie podbijać ceny?
Nie w tym rzecz (śmiech).
Jako gazeta finansowa chcielibyśmy jednak spytać, czy zakup dzieł sztuki to choć trochę dla Pani inwestycja, a jeśli nie, czy inwestuje Pani gdzie indziej? Na przykład na giełdzie.
Jeśli patrzeć na ceny niektórych artystów, jak Krasińskiego, który ostatnio został sprzedany na aukcji, to widać, że ceny jego prac w ostatnich miesiącach znacznie wzrosły. Jeśli rzeczywiście chciałabym śledzić rynek i porównywać ceny, po których kupowałam dzieła z obowiązującymi na rynku, to można powiedzieć, że była to dobra inwestycja. To w pewien sposób jest wymierzalne. W co inwestuję? W siebie - jakkolwiek to rozumieć. I w kolekcję, bo mnie rozwija, i w projekty, które realizuję. Czy inwestuję na giełdzie? Tak.
Jest Pani spekulantem?
Nie mam takiej natury. Powierzam pieniądze instytucjom, które się w tym specjalizują.
Czy ceny na rynku sztuki podlegają - jak na giełdzie - cykliczności? Dziś jest drogo, jutro będzie tanio?
To nie dotyczy całego rynku sztuki. Niektórzy artyści mogą tracić na popularności, inni zyskiwać. Przykładem może być np. Malczewski, który kilka lat temu sprzedawał się za wielkie pieniądze w kontekście wszystkich innych artystów i możliwości całego rynku. A teraz jego ceny spadły. Jednak generalna tendencja jest taka, że klasyków sprzedaje się coraz drożej. To pokazuje, że ten rynek jest silny.
W Pani kolekcji dominują nowe nazwiska czy klasycy?
Wtedy gdy kupowałam niektórych artystów, byli młodzi, dziś stali się klasykami (śmiech).
Zawsze miała Pani dobrą rękę czy też zdarzało się Pani stracić?
Nie wiem. Jako że nie podchodziłam do tego jak do inwestycji, nie badałam codziennie, czy na czymś bardzo straciłam, czy bardzo zyskałam. Nie zastanawiałam się - jak to się zdarza na giełdzie - czy nie warto się przerzucić na "inną spółkę". Pewnie, że mam wiedzę na ten temat, bo skoro mam w kolekcji nazwiska osób, które zrobiły karierę, a kupowałam je kilka lat temu, to dowodzi, że zarobiłam.
Polscy marszandzi narzekają, że rynek sztuki to małe, zamknięte środowisko, gdzie podobno każdy zna każdego. Jak Pani sądzi, czy rodzimy rynek sztuki ma szansę na rozwój?
Tak naprawdę o dobrobycie kraju, o jA my jesteśmy w trakcie budowania klasy średniej. Gdy ona powstanie - powstanie rynek nabywców. Wierzę, że ten rynek się stworzy, że przestanie być wkrótce niszowy. Trzeba nam paru lat, abyśmy mogli się porównywać do tego, co wydarzyło się wiele lat temu na Zachodzie i w Stanach Zjednoczonych.
Z jakich doradców Pani korzysta?
Giełdę powierzam specjalistom, bo sama lepiej bym tego nie zrobiła, zakupów dzieł sztuki nie zlecam nikomu - jestem zaangażowana w każdą decyzję, w każdy zakup.
Ile warta jest Pani kolekcja?
Nie potrafię powiedzieć.
Nie zlecała Pani takiej wyceny?
Nie.
A nie zrobi Pani tego?
Może kiedyś.
Kiedy?
Proszę mnie o to nie pytać. Naprawdę się nad tym nie zastanawiałam.
Ile dzieł liczy teraz Pani kolekcja?
300-400.
Co w nich dominuje?
Ciągle malarstwo, choć skłaniam się coraz bardziej ku fotografii.
A dlaczego?
Bo to aktualne medium. W nowoczesny sposób przedstawia rzeczywistość i jej problemy. A ja jestem kobietą nowoczesną i nie zostaję w tyle. Dla mnie fotografia ma dużą siłę wyrazu. Czasem potrafi więcej powiedzieć niż malarstwo. To w fotografii upatruję prawdy o ludziach i świecie.
A nie obawia się Pani, że w czasach cyfryzacji i programów komputerowych do obróbki zdjęć fotografia ma coraz mniej wspólnego z rzeczywistością?
Świadome korzystanie z programów komputerowych nie zabija przecież tworzenia, tak jak pisanie w wordzie nie zabija poezji.
Dziękuję za rozmowę.
fot. Jankowski Bartosz/Fotorzepa