Spoglądając na zagadnienie z perspektywy dywersyfikacji dostaw wydaje się, że pomysł na gazociąg Skanled z Norwegii ma sens. Zwiększa poziom bezpieczeństwa ciągłości dostaw z importu, różnicuje dostawców, zwiększa wolumen dostaw sezonowych, rozładowuje przeciążone punkty wejścia, zapewnia bilansowanie dostaw, stwarza perspektywy na kolejne lata (trzeba pamiętać, że tak zwana Umowa Jamalska kończy się w roku 2022).
Jednak analizując zagadnienie od strony rachunku ekonomicznego rodzi się wiele pytań o to, czy PGNiG nie dokona zbyt wielu inwestycji, które w konsekwencji doprowadzą do zachwiania kondycji finansowej firmy, a co za tym idzie do spadków jej notowań. Trzeba bowiem pamiętać, że PGNiG dokonało już znacznych przedsięwzięć, na przykład zakupu udziałów w złożach na Norweskim Szelfie Kontynentalnym i planuje kolejne inwestycje, takie jak na przykład dwukrotne zwiększenie pojemności magazynów gazu i budowę gazoportu na gaz skroplony w województwie zachodniopomorskim. Koniecznymi inwestycjami będą też połączenia transgraniczne, których obecnie brakuje. Planowane nakłady na poszczególne zadania są na poziomie setek milionów złotych. Zachodzi też pytanie, jakie ilości gazu efektywnie będzie mogła odbierać strona Polska i jak te ilości gazu mają się do ponoszonych nakładów na projekt.
Innym zagadnieniem jest to, czy inwestycja dojdzie do skutku. Przewiduje się bowiem, że 463 kilometry gazociągu będą budowane po dnie Bałtyku. To oznacza konsultacje i uzgodnienia z ekologami, a zatem dojdzie do konfrontacji z planami budowy Gazociągu Północnego.
Centrum im. Adama Smitha