Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy wcześniej, niż spodziewali się ekonomiści, bo dzięki temu koszty "schłodzenia" gospodarki mogą być mniejsze. Wyższe oprocentowanie będzie działać szybciej, a to - w ostatecznym rozrachunku - pozwoli na szybsze zakończenie procesu zacieśniania polityki pieniężnej. W efekcie stopy mogą być też niższe, niż gdyby z ich podwyżkami jeszcze zwlekano. Co ciekawe jednak, członkowie RPP ani w komunikacie po posiedzeniu (to jeszcze można zrozumieć - tam pojawiają się tylko "poważne" argumenty), ani na późniejszej konferencji tego typu argumentacji "dla Kowalskiego" nie używali. Wyjaśnieniem jest po prostu to, że inflacja może przekroczyć cel inflacyjny (jego górny pułap to 3,5 proc.) i dlatego stopy muszą pójść w górę.

Fakt, że stało się to już teraz, a nie na lipcowym posiedzeniu - ważniejszym, bo Rada będzie na nim znała najnowszą projekcję inflacji, zdaje się świadczyć, że Radzie puściły nerwy. Czy miesiąc temu jeszcze nie obawiano się wzrostu inflacji, a wczoraj już tak? Tak może to wyglądać tylko z pozoru. Wniosek o podniesienie stóp został zgłoszony już na poprzednim posiedzeniu RPP. Wtedy jednak nie zyskał większości. Taką większość udało się zbudować dopiero wczoraj (można się zresztą domyślać, że akurat prezes Sławomir Skrzypek był raczej przeciwko podwyżce stóp). I tego należy spodziewać się w kolejnych miesiącach. Jeśli do grupy "jastrzębi" zdecyduje się dołączyć ktoś z "niezdecydowanych", to będziemy mieć dalsze podwyżki. A gdy "jastrzębiom" nie uda się znaleźć wsparcia, to podwyżki nie będzie.