Wczorajsza sesja miała wyjaśnić wątpliwości, jakie pojawiły się na sesji w środź w związku z wyznaczeniem nowego rekordu hossy (indeks) przy niewielkiej aktywności oraz z tym, że zaraz po wyznaczeniu tego rekordu ceny spadły, zamiast kontynuować wzrost. Wczoraj, gdy już ponownie w grze byli gracze zza oceanu i rynki światowe miały mieć więcej ikry, mieliśmy się dowiedzieć, która strona rynkowej gry ma w tej chwili przewagę. Chodzi oczywiście o krótki termin, gdyż co do szerszego horyzontu to chyba nikt nie ma wątpliwości.
Niestety, wątpliwości nie zostały rozwiane. Tuż po rozpoczęciu notowań kursy zaczęły spadać, co było na początku reakcją na informacje o wykolejeniu się pociągu londyńskiego metra. Jako że informacje były szczątkowe, na rynku pojawiła się obawa, czy wspomniany wypadek nie był przypadkiem związany z działaniem jakiejś grupy terrorystycznej. Emocji trochę było, co widać na wykresach (zwłaszcza indeksów zachodnich). Na parkiecie w Warszawie spadek także się pojawił, ale jego skala była umiarkowana, co dobrze świadczy o rodzimych inwestorach, którzy nie poddali się chwilowej słabości.
Po 10.00 przecena się zakończyła i rynki rozpoczęły powolną wspinaczkę. Sama wspinaczka była powolna, ale na domiar złego była ona przerwana okresem konsolidacji cen. To sprawiło, że faktycznie, poza wspomnianym porannych spadkiem, dzień był dość nudny. Niestety to przełożyło się także na wielkość obrotu, który okazał się jeszcze niższy niż w środę.
Ta niska wartość obrotu to niby dobry znak dla posiadaczy długich pozycji, ale tak naprawdę to znak, że sesja jest zupełnie bez znaczenia. Tu cenami nie rządził poważniejszy kapitał. Nadal, niestety, pozostajemy w niewiedzy, czy ostatnie rekordy coś znaczą. Owszem, patrząc na wykres można przyjąć, że potwierdzają one trend, ale problem w tym, że przy niskiej aktywności taki rekord nie jest zbyt wiarygodny.
Nie pozostaje więc nic innego, jak poczekać na kolejną sesję z nadzieją, że tym razem pojawi się większy kapitał i potwierdzi ruch cen. Jest na to szansa, bo już dziś czeka nas publikacja danych z rynku pracy w USA. Jest więc całkiem prawdopodobne, że gdyby publikacja okazała się zaskakująca, mogłaby wywołać małe zamieszanie. Są pewne nadzieje na to, że będzie ona odbiegać od oficjalnych prognoz, co sugerował wczorajszy dobry raport ADP.