Człowiek planuje, Pan Bóg krzyżuje - mówili nasi pradziadowie. Przysłowie to sprawdza się również w kontekście poczynań rządu - mimo że mamy XXI wiek, a rozdzielność państwa od religii jest prawnie usankcjonowana.
Rada Ministrów zatwierdziła w ubiegły wtorek program prac na dalszą część roku. Lista projektów ustaw do przyjęcia zawiera 104 pozycje, rozpisane na kolejne miesiące. Wszystko wygląda tak, jak gdyby koalicja miała istnieć przynajmniej do grudnia. Ale konia z rzędem temu, kto to zagwarantuje.
Na razie horyzont polityczny sięga tylko 22 sierpnia, kiedy do Warszawy zjadą po zakończonej kanikule posłowie. Wcześniej odbędą się jeszcze mityngi "przystawek" - niedzielna Rada Krajowa Samoobrony i wtorkowy zarząd Ligi Polskich Rodzin. Być może ukonstytuuje się jeszcze klub zdradzających Andrzeja Leppera - Samoobrona-Odrodzenie.
Złośliwi twierdzą, że w takim zamieszaniu trudno mówić o jakichkolwiek planach. Zamiast tego należy spekulować o dacie pójścia do urn i budżetach na kampanię wyborczą. Z pewnością są to zagadnienia, którymi emocjonują się partyjni stratedzy. Wierzę jednak, że w kraju żyje tysiące urzędników, którym zależy na sensownym prawie i dostosowaniu do reguł unijnych. Większość z wymienionych w harmonogramie projektów spełnia te przesłanki. Nie sposób wreszcie wytłumaczyć, dlaczego prace legislacyjne trwają zwykle bardzo długo. Jeżeli mamy trudności z tworzeniem ustaw na papierze, co z autostradami czy stadionami?
Dlatego też warto pytać, jak rząd będzie wykonywać założony program. Tym bardziej że lista ustaw do przyjęcia do końca roku jest wyjątkowo krótka.