Pod koniec roku Generalny Inspektor Informacji Finansowej będzie obchodzić siódme urodziny. Instytucja utworzona w strukturze Ministerstwa Finansów nie cieszy się wielką sympatią. Nic dziwnego. Od 2001 r. wiele podmiotów, które mają do czynienia z obrotem pieniędzmi, zobowiązanych jest do składania raportów do GIIF o nietypowych transakcjach. W samym 2006 r. takich informacji na specjalnym formularzu (tzw. karcie transakcji) ministerstwo otrzymało ponad 48 tys. Do tego dochodzi żmudny obowiązek wysyłania danych o każdej operacji, której wartość przekracza 15 tys. euro. Oficjalnie wiadomo o ponad 20 mln takich przypadkach w roku. O ilu nie wie GIIF?
Raporty, monitoring i późniejsze "przegryzanie się" przez nadesłane dane przez resort finansów kosztuje. W przyszłym roku MF zamierza wydać na nowe etaty 240 mln zł, do tego dochodzi ponad 200 mln zł na modernizację systemu informatycznego. Wszystko po to, aby raptem kilkudziesięcioma podejrzanymi przypadkami zająć się mogła prokuratura. Cytowane sumy mogą wydawać siź duże. Ale coraz dokładniejsze śledzenie transakcji finansowych to miźdzynarodowy trend, który ma początek w tragedii z 11 września 2001 r. Należy przypuszczać, że wydatki na ten cel z roku na rok będą większe. Dopingują nas i Unia Europejska, i międzyrządowa organizacja Financial Action Task Force.
Teraz na walkę z praniem pieniędzy złożyć się mogą instytucje finansowe, płacąc frycowe za brak odpowiednich procedur. Pozostaje mieć nadzieję, że kary nie będą traktowane jako główne źródło pokrycia wydatków Inspektora.