Pewna spółka giełdowa miała kiedyś siedzibę w gmachu, zdaje się, jednego z warszawskich teatrów. Pomińmy milczeniem jej - nie teatru - "repertuar". Nic ciekawego. Miała ona za to szczęście do ciekawych prezesów. Ich działalność obrastała w anegdoty. Jeden znany był z tego, że posyłał asystentki po kanapki do hotelu Victoria, uchodzącego drzewiej za szczyt luksusu. Oferta usług gastronomicznych była wówczas w centrum stolicy żałośnie uboga. Rychło potem pojawiły się pierwsze lokale o egzotycznych nazwach i prezesi mogli - jak na cywilizowanych ludzi przystało - już nie tylko wieczorem, ale i za dnia przeżuwać i trawić nie tylko kanapki na wynos. Ten sam prezes, jak wieść gminna niesie, miał zwyczaj, zwłaszcza przed weekendem, zaopatrywać się w gustowne skarpetki (nie pamiętam, czy w inną garderobę także) oraz odpowiednią ilość mocnych trunków. Ilość budzącą szacunek.
Wnosić z tego można, że spędzał weekendy aktywnie. Wzmożone zużycie skarpetek sugeruje, że ruszał w tany, uzupełniając płyny w organizmie z pomocą odrobinę oleistej, złocistej substancji z najprzedniejszych gatunków zboża. W efekcie jeszcze w poniedziałek nie opuszczała go energia i wojowniczość typowego przywódcy.
Godne naśladowania obyczaje budziły nieudawane oburzenie pośledniejszych pracowników z tej prostej przyczyny (nie licząc przyczyny najpierwotniejszej, czyli zazdrości), że prezes kupował wszystko na koszt firmy, której właścicielem nie był; właściciele zaś byli - jak to we współczesnej kulturze korporacyjnej - rozmyci i niekonkretni, nawet jeśli państwowi.
Wtedy obyczaje - a więc i oceny - były u nas jeszcze zanadto surowe albo - patrząc na to z innej perspektywy - prowincjonalne, więc nie ma powodu urągać pracownikom. W swej małostkowości sądzili, że godna pozazdroszczenia pensja, która i dziś robiłaby niemałe wrażenie, oraz wszystkie rzeczowe - i typowe, przyznajmy - atrybuty stanowiska (mieszkanie, samochód i takie tam drobiazgi) są wystarczającą nagrodą dla prezesa, który trafił do spółki w ramach politycznego rozdania i o niczym nie miał pojęcia. Niech to będzie im wybaczone. Dziś na szczęście nie jesteśmy już takimi prostakami.
Więcej, dziś nie powinien nas dziwić nawet taki prezes, który z nikim się nie spotyka, ale mimo to obciąża firmę gigantycznymi rachunkami za obiady, kolacje i podróże. Radziłbym pamiętać, że człowiek głodny, to człowiek zły. Prezes także. A pracuje między innymi po to, by wyżywić, nawet dosłownie, rodzinę, być może liczną.