Wyjątkowy apetyt, silne pragnienie oraz kwestia dobrego smaku

Jest pewien poziom szeroko i wąsko rozumianej konsumpcji, poniżej którego żaden szanujący się dżentelmen schodzić nie powinien

Publikacja: 15.09.2007 11:21

Pewna spółka giełdowa miała kiedyś siedzibę w gmachu, zdaje się, jednego z warszawskich teatrów. Pomińmy milczeniem jej - nie teatru - "repertuar". Nic ciekawego. Miała ona za to szczęście do ciekawych prezesów. Ich działalność obrastała w anegdoty. Jeden znany był z tego, że posyłał asystentki po kanapki do hotelu Victoria, uchodzącego drzewiej za szczyt luksusu. Oferta usług gastronomicznych była wówczas w centrum stolicy żałośnie uboga. Rychło potem pojawiły się pierwsze lokale o egzotycznych nazwach i prezesi mogli - jak na cywilizowanych ludzi przystało - już nie tylko wieczorem, ale i za dnia przeżuwać i trawić nie tylko kanapki na wynos. Ten sam prezes, jak wieść gminna niesie, miał zwyczaj, zwłaszcza przed weekendem, zaopatrywać się w gustowne skarpetki (nie pamiętam, czy w inną garderobę także) oraz odpowiednią ilość mocnych trunków. Ilość budzącą szacunek.

Wnosić z tego można, że spędzał weekendy aktywnie. Wzmożone zużycie skarpetek sugeruje, że ruszał w tany, uzupełniając płyny w organizmie z pomocą odrobinę oleistej, złocistej substancji z najprzedniejszych gatunków zboża. W efekcie jeszcze w poniedziałek nie opuszczała go energia i wojowniczość typowego przywódcy.

Godne naśladowania obyczaje budziły nieudawane oburzenie pośledniejszych pracowników z tej prostej przyczyny (nie licząc przyczyny najpierwotniejszej, czyli zazdrości), że prezes kupował wszystko na koszt firmy, której właścicielem nie był; właściciele zaś byli - jak to we współczesnej kulturze korporacyjnej - rozmyci i niekonkretni, nawet jeśli państwowi.

Wtedy obyczaje - a więc i oceny - były u nas jeszcze zanadto surowe albo - patrząc na to z innej perspektywy - prowincjonalne, więc nie ma powodu urągać pracownikom. W swej małostkowości sądzili, że godna pozazdroszczenia pensja, która i dziś robiłaby niemałe wrażenie, oraz wszystkie rzeczowe - i typowe, przyznajmy - atrybuty stanowiska (mieszkanie, samochód i takie tam drobiazgi) są wystarczającą nagrodą dla prezesa, który trafił do spółki w ramach politycznego rozdania i o niczym nie miał pojęcia. Niech to będzie im wybaczone. Dziś na szczęście nie jesteśmy już takimi prostakami.

Więcej, dziś nie powinien nas dziwić nawet taki prezes, który z nikim się nie spotyka, ale mimo to obciąża firmę gigantycznymi rachunkami za obiady, kolacje i podróże. Radziłbym pamiętać, że człowiek głodny, to człowiek zły. Prezes także. A pracuje między innymi po to, by wyżywić, nawet dosłownie, rodzinę, być może liczną.

A propos rodziny. Również na rynku kapitałowym znalazłoby się ponoć trochę przykładów nepotyzmu, rozumianego nie tylko jako zatrudnianie (i np. wypłacanie specjalnych premii), ale i wspieranie bliskich oraz znajomych bliskich. Donoszą o tym od czasu do czasu złe języki, niepomne, że służy to umacnianiu więzi rodzinnych.

My im oczywiście, choćby były najlepiej poinformowane, nie wierzymy. Wszakże nepotyzm z uwagi właśnie na złe i pamiętliwe języki, odradzamy. To już lepiej chadzać z rodziną na służbowe (bo czyż spotkanie z żoną nie ma poniekąd takiego charakteru?) obiady.

W kontekście przypomnianych tu, wcale nie najbardziej ekscytujących, historii (spuśćmy zasłonę milczenia na rzeczy wstydliwe), mających nieprzypadkowo wszelkie cechy prawdopodobieństwa, niepoważnie brzmią enuncjacje na temat wydatków reprezentacyjnych w PZU. W tym przecież przypadku znajdują one dodatkowe uzasadnienie. Nie zapominajmy, że to spółka objęta ustawą kominową, a zarobki jej szefów są zaiste śmieszne, nawet honoraria za rady nadzorcze i tym podobne. Nawet najwystawniejsze przyjęcia ani najbardziej egzotyczne podróże nie rekompensują głodowych stawek. Zważmy - z tego samego, słusznego, założenia wychodzą np. nasi parlamentarzyści w kwestii podróży. Widocznie przynajmniej podczas podróży mogą najeść się do syta.Po wtóre, jest pewien poziom szeroko i wąsko rozumianej konsumpcji, poniżej którego szanujący się dżentelmen schodzić nie powinien. Oczywiście, pojawia się pytanie, co dzieje się z dżentelmenami, kiedy tracą stanowisko, a zatem nie tylko możliwość wydawania stosownych kwot na reprezentację, wielokrotnie wyższych niż ich pensje, ale i same pensje. Nie wiem. Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają.

Gospodarka
Estonia i Polska technologicznymi liderami naszego regionu
Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku