Minęły już wprawdzie złote czasy Gierka. Okres, gdy na Śląsku pod dymiącymi kominami ludziom żyło się dostatnio, nawet dostatniej niż w Warszawie. Epoka, kiedy z telewizji i z gazet można się było dowiedzieć, że Polska Ludowa jest 10. potęgą gospodarczą świata. Ale choć kraj od dłuższego czasu pogrążał się w kryzysie, w hutnictwie nadal nie było tak źle, jak gdzie indziej. - Tu praca była pewna aż do samej emerytury, a i płacili nieźle - wspomina Marian Slabik.
Z ojca na syna
Jak wielu innych młodych chłopaków z Chorzowa i okolic przyszedł więc do Batorego. Miał zresztą w ręku dobry fach, bo wcześniej skończył zawodówkę i został kierowcą -mechanikiem. Od początku pracy w hucie jeździł samochodem. - Ale jak trzeba było to i nadgodziny na sanitarce robiłem, a i autobusem ludzi na wycieczki woziłem - wspomina. - Takie były czasy, że mechanik to mógł zarobić dwa razy tyle, jak inżynier - uśmiecha się Marian Slabik.
Z pewnością nie bez znaczenia dla wyboru zakładu pracy było także to, że właśnie w hucie pracował też jego ojciec - Herbert. Slabik senior, dziś już na emeryturze, był kiedyś mistrzem ekspedycji blach grubych. - Jego brygada, w sumie dziewięciu ludzi, ładowała te blachy na wagony, ciężarówek wtedy było znacznie mniej - opowiada dziś syn. - No i wysyłali te blachy dosłownie na cały świat - dodaje, nie bez dumy w głosie.
- W hucie pracowało wtedy ponad 12,5 tysiąca ludzi - dorzuca jeszcze, żeby podkreślić, jak inne to były czasy. Dodajmy, że dzisiaj w Hucie Batory, już nie przedsiębiorstwie państwowym, ale prywatnej spółce, zatrudnionych jest tylko 625 osób. Herbert Slabik spędził w Batorym całe swoje dorosłe życie. - Pierwszą dniówkę miałem 14 maja w 1946 roku - mówi ojciec Mariana, który doskonale pamięta te pionierskie czasy.