W hucie od pięciu pokoleń

Marian Slabik doskonale zna całą Hutę Batory z Grupy Alchemia. Pracuje tu od prawie 25 lat - jest kierowcą. Pracę w zakładzie rozpoczął w 1983 roku, zaraz po tym, jak w straży pożarnej odsłużył obowiązkowe wojsko. - Może to był błąd, że nie zostałem w straży, dziś byłbym już na emeryturze - mówi półżartem. - Ale jak się wtedy przyjąłem do huty, to od razu dostałem prawie dwa razy większe pieniądze, niż miałem w straży - tłumaczy

Publikacja: 19.09.2007 09:24

Minęły już wprawdzie złote czasy Gierka. Okres, gdy na Śląsku pod dymiącymi kominami ludziom żyło się dostatnio, nawet dostatniej niż w Warszawie. Epoka, kiedy z telewizji i z gazet można się było dowiedzieć, że Polska Ludowa jest 10. potęgą gospodarczą świata. Ale choć kraj od dłuższego czasu pogrążał się w kryzysie, w hutnictwie nadal nie było tak źle, jak gdzie indziej. - Tu praca była pewna aż do samej emerytury, a i płacili nieźle - wspomina Marian Slabik.

Z ojca na syna

Jak wielu innych młodych chłopaków z Chorzowa i okolic przyszedł więc do Batorego. Miał zresztą w ręku dobry fach, bo wcześniej skończył zawodówkę i został kierowcą -mechanikiem. Od początku pracy w hucie jeździł samochodem. - Ale jak trzeba było to i nadgodziny na sanitarce robiłem, a i autobusem ludzi na wycieczki woziłem - wspomina. - Takie były czasy, że mechanik to mógł zarobić dwa razy tyle, jak inżynier - uśmiecha się Marian Slabik.

Z pewnością nie bez znaczenia dla wyboru zakładu pracy było także to, że właśnie w hucie pracował też jego ojciec - Herbert. Slabik senior, dziś już na emeryturze, był kiedyś mistrzem ekspedycji blach grubych. - Jego brygada, w sumie dziewięciu ludzi, ładowała te blachy na wagony, ciężarówek wtedy było znacznie mniej - opowiada dziś syn. - No i wysyłali te blachy dosłownie na cały świat - dodaje, nie bez dumy w głosie.

- W hucie pracowało wtedy ponad 12,5 tysiąca ludzi - dorzuca jeszcze, żeby podkreślić, jak inne to były czasy. Dodajmy, że dzisiaj w Hucie Batory, już nie przedsiębiorstwie państwowym, ale prywatnej spółce, zatrudnionych jest tylko 625 osób. Herbert Slabik spędził w Batorym całe swoje dorosłe życie. - Pierwszą dniówkę miałem 14 maja w 1946 roku - mówi ojciec Mariana, który doskonale pamięta te pionierskie czasy.

A dlaczego on trafił do tej stalowni? Bo tu pracował z kolei jego ojciec - Józef. Był kowalem. - Ale to nie był taki kowal, jak to w zwykłej kuźni. On pracował na maszynie hutniczej - wyjaśnia wnuk.

Po szczeblach kariery

- Tu, na Śląsku, to, że w jednym zakładzie pracuje się od trzech, a nawet od czterech pokoleń nie należy do rzadkości - mówi Marek Misiakiewicz, dziś prezes Huty Batory. - Myślę, że w takiej sytuacji jest mniej więcej co dziesiąty z pracowników naszej huty - dodaje.

Od dziesięcioleci z Batorym związana jest na przykład rodzina Zdzienickich, której przedstawiciele to z krwi i kości hutnicy. Senior rodu Władysław trafił do chorzowskiego zakładu w pierwszej połowie lat 60. Najpierw był kalibrownikiem rur, potem awansował na brygadzistę w walcowni. Został nawet - za długoletnią pracę w Batorym - odznaczony Krzyżem Kawalerskim.

Jego syn, Jacek właśnie obchodził 35-lecie pracy w firmie. - W tym roku spotkał mnie najwyższy zaszczyt: wpis do Złotej Księgi Pracowników Huty Batory - mówi z nieukrywaną dumą.

Do zakładu trafił, za namową swego ojca, zaraz po służbie wojskowej. - Sam proces walcowania był dla mnie bardzo interesujący. Najpierw nie mogłem sobie nawet wyobrazić, jak walcuje się rury bez szwów - wspomina. Zaczynał od stanowiska tzw. grackowego, czyli zajmował się czyszczeniem trzonu pieca hutniczego. W 1986 r. awansował na brygadzistę, dwa lata później - na mistrza, a następnie - już w latach 90. - na starszego mistrza. W Hucie Batory przeszedł więc wszystkie szczeble kariery hutniczej. Od czterech lat może się szczycić jeszcze jednym osiągnięciem: w 2003 r. w chorzowskiej walcowni pracę zaczął bowiem jego syn - Michał. - Jest technikiem energetyki cieplnej, ale po technikum miał problemy ze znalezieniem pracy w zawodzie - mówi ojciec. - Przez rok lał więc piwo w knajpie - dodaje.Szczęśliwym trafem właśnie wtedy Huta Batory ogłosiła przyjęcia pracowników i w ten sposób Michał, kolejny z hutniczego rodu, stał się jej nowym pracownikiem. - Pewnie, że woli lać stal niż piwo - mówi dziś żartem Jacek Zdzienicki.

Także on podziela pogląd prezesa Marka Misiakiewicza, że hutnicy, których ojcowie i dziadkowie również pracowali w Batorym, wcale nie należą tu do rzadkości. - O tym decyduje wielkie przywiązanie do środowiska i tradycja górniczo-hutnicza - mówi Jacek Zdzienicki.

Choć hutniczych rodów jest tu sporo, trudno oprzeć się wrażeniu, że wspomniana już wyżej rodzina Slabików jest tu szczególnym wyjątkiem: w Batorym pracowali bowiem nie tylko ojciec i dziadek Mariana, ale także jego... pradziad i prapradziad.

Pradziadek, podobnie jak dziadek, też był kowalem i pracował w kuźni - mówi Marian Slabik. - A gdy jego ojciec przyjechał do Chorzowa ze Śląska Cieszyńskiego, to firmy nawet jeszcze nie było - mówi Marian Slabik o swoim przodku.

Batory znów prywatny

Decyzja o budowie huty żelaza Bismarckhűtte zapadła w 1872 roku. Miała stanąć w kolonii Hajduki, nazwanej wtedy po niemiecku Heiduk, a dziś dzielnicy miasta Chorzów Batory. - To właśnie mój prapradziadek stawiał tę hutę, a potem był jednym z jej pierwszych pracowników - dodaje potomek budowniczego stalowni.

Nazwa miasta, w którym powstała huta, jak i jej samej, zmieniała się wielokrotnie. Dzisiejszy Chorzów w latach 70. XIX wieku, gdy budowano firmę, nosił nazwę Königshütte, by w 1934 r. stać się Królewską Hutą. W 1928 roku zakład zaś przemianowano na Hutę Bismarcka, a pięć lat później i tę nazwę spolonizowano, zmieniając ją na Huta Batory. Od tamtej pory aż do dziś zakład funkcjonuje pod tym samym szyldem, choć kilka razy zmieniał się status firmy. Zaraz po wojnie stała się przedsiębiorstwem państwowym.

15 lat temu hutę przekształcono w spółkę akcyjną. W 1995 roku udział Skarbu Państwa w akcjonariacie przedsiębiorstwa zmniejszył się do niespełna 14,1 proc. Zaczęło się też wydzielanie ze struktur spółki poszczególnych zakładów. Wreszcie w kwietniu 2005 roku walcownię rur i stalownię należące do firmy wykupił Roman Karkosik, a sama Huta Batory stała się spółką z o.o.

Jak dzisiejsze szefostwo zakładu postrzega rodzinną tradycję pracy w hucie? - To bardzo cenne zjawisko - deklaruje prezes Misiakiewicz, sam "hutnik" w pierwszym pokoleniu. - Dzięki temu, że młody człowiek od bardzo wczesnych lat styka się z pracą w hucie, jest w stanie łatwo zrozumieć ciągłość cyklu produkcyjnego. Bywa natomiast, że ludzie nawet dobrze wykształceni, ale bez doświadczenia w naszej branży miewają z tym kłopoty - wyjaśnia.

A czy istnieje coś, co można by nazwać etosem pracy w hucie? - Myślę, że tak. To poczucie więzi z zakładem można było zauważyć na przykład w latach. 90., gdy cała branża przeżywała bardzo trudny okres - mówi Marek Misiakiewicz. - Hutnicy rozumieli, że trzeba zacisnąć pasa, bo jest szansa na to, że kiedyś sytuacja się poprawi. I doczekaliśmy się tego.

Od prawie 140 lat losy rodziny Slabików splatają się z historią Huty Batory. Jednak, jak się okazuje, nic nie może trwać wiecznie. Marian Slabik będzie zapewne ostatnim przedstawicielem rodu, który związał się z chorzowską hutą. Syna nie ma, a jego córka Anna w Batorym pracy nie znalazła. - No, ale przynajmniej na studiach przez kilka miesięcy była tu na stażu - mówi Marian Slabik z nutą żalu w głosie.

fot. archiwum

Gospodarka
Estonia i Polska technologicznymi liderami naszego regionu
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Materiał Promocyjny
BIO_REACTION 2025
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku