Ukazujące się raporty finansowe kluczowych korporacji zza Atlantyku - w zależności od tego, co przynoszą - zwykle stają się pożywką bądź dla byków, bądź to dla niedźwiedzi, i cztery razy do roku na kilka tygodni zostają głównym wyznacznikiem giełdowej koniunktury nie tylko w USA, ale i na całym świecie. I nie chodzi tu tylko o powiązania pomiędzy poszczególnymi parkietami. Nie da się przecież zapomnieć, że firmy takie jak Citigroup, General Electric, Intel czy Coca-Cola to najpotężniejsi gracze w swoich branżach, którzy dyktują warunki i od których kondycji zależy los dziesiątek dużo mniejszych spółek w najodleglejszych zakątkach globu.
Tym razem kwartalne sprawozdania finansowe będą dotyczyć dość szczególnego okresu, a sezon ich publikacji rusza w dość szczególnym momencie. Przypomnijmy, że mniej więcej właśnie z początkiem III kwartału na dobre wybuchł kryzys na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych. Równocześnie mniej więcej w ostatnich dniach wypadł moment, kiedy ów kryzys inwestorzy uznali za ostatecznie zażegnany.
W minionym tygodniu główne amerykańskie indeksy akcji odrobiły resztę strat wywołanych kredytową zawieruchą (S&P spadł w jej trakcie o ponad 9 proc., najmocniej od początku bieżącej hossy) i po raz kolejny znalazły się na szczytach. Średnia Dow Jones wdrapała się nań w poprzedni poniedziałek, a wskaźnik S&P 500 dokonał tego w ostatni piątek - przebił lipcowe maksimum i ustanowił nowy rekord wszech czasów na poziomie 1557,6 pkt.
Banki winne pogorszenia
Ryzykowne byłoby jednak założenie, że raporty spółek tym razem przejdą bez echa. Nawet jeśli same wyniki finansowe - szczególnie te słabsze od oczekiwań, o czym dalej - będą przez rynek ignorowane, to bardzo istotne mogą okazać się prognozy.