Rzeszowska delegatura Najwyższej Izby Kontroli nie może znaleźć biegłych, którzy przygotowaliby dla niej opinię w sprawie nieprawidłowości przy prywatyzacji spółki Zelmer na przełomie 2004 i 2005 roku. Powód? Brak pieniędzy.
- Nadal szukam biegłych i pewnie potrwa to jeszcze miesiąc - mówi Stanisław Sikora, dyrektor rzeszowskiego NIK-u. Przypomnijmy, że nie zgadza się on z opinią biegłych z Centrum Ekspertyz Gospodarczych (CEG) z Poznania. Zgodnie z ich analizą, przygotowaną na zlecenie Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie, która prowadzi śledztwo w sprawie prywatyzacji Zelmera, Skarb Państwa stracił na transakcji około 50 mln zł. W raporcie z czerwca NIK twierdzi, że było to ponad 220 mln zł.
S. Sikora może przeznaczyć na nową opinię do 30 tys. zł. To niewiele, jak na ekspertyzę w tak obszernej i skomplikowanej sprawie, jaką jest prywatyzacja Zelmera. S. Sikora twierdzi, że za opinię CEG prokuratura mogła zapłacić nawet około 100 tys. zł. Zdaniem specjalistów, cena ekspertyzy biegłych zależy od wielu czynników, ale w przypadkach porównywalnych do Zelmera kształtuje się na poziomie kilkudziesięciu tysięcy złotych.
- Prawdopodobnie będę musiał zwrócić się do prezesa NIK o pomoc - mówi S. Sikora.
Jak już pisaliśmy, delegaturze nie podoba się m.in. to, że eksperci z CEG nie zakwestionowali metody wyceny znaku towarowego Zelmera, którą zastosowano przy prywatyzacji. Wartość znaku została oszacowana przez doradców prywatyzacyjnych ówczesnego ministra skarbu Jacka Sochy na 18,8 mln zł, przy założeniu że korzyść ekonomiczna "generowana" przez ten znak wynosi 10 proc. zysku netto. Tymczasem, według NIK, wartość znaku powinna być ustalona w stosunku do przychodów ze sprzedaży, a nie zysku, i wynosić co najmniej 108 mln zł.
