Resort skarbu bardzo długo zastanawiał się, co zrobić z konfliktem z Eureko. Sprawa wydawała się beznadziejna. Polska ma bowiem za sobą kilka przegranych postępowań międzynarodowych i coraz mniejsze szanse na pomyślne rozstrzygnięcie sporu. Może się skończyć na wielomiliardowych odszkodowaniach, jakie Skarb Państwa, a tak naprawdę my wszyscy, będzie musiał zapłacić zagranicznemu inwestorowi.

Tymczasem wygląda na to, że MSP, niczym pomysłowy Dobromir, może odstąpić od umowy i sprawa będzie załatwiona.

Pomijam fakt, że władze resortu zdecydowały się na taki krok na pięć minut przed opuszczeniem swoich gabinetów, pozostawiając następcom twardy orzech do zgryzienia. Zastanawiam się po co? Czyżby chodziło o jakąś próbę nacisku na sąd w Belgii, który już w poniedziałek będzie zajmował się sprawą wyroku Trybunału Arbitrażowego sprzed dwóch lat, gdzie Polska poniosła porażkę? Czy takim zagraniem można coś wskórać?

Niewykluczone, jak twierdzą niektórzy eksperci, że PiS chciało postawić w niezręcznej sytuacji następców z Platformy Obywatelskiej. Chodzi o pokazanie, że nowy rząd na pewno ugnie się przed mniejszościowym inwestorem i będzie chciał doprowadzić do załagodzenia sporu. Tymczasem ustępujące władze MSP do ostatniego naboju walczyły o obronę narodowych interesów i polskiego majątku przed "złodziejską prywatyzacją" i obcym kapitałem. Jeśli PO dogada się w jakiś sposób z Eureko, a taką wolę deklaruje, zapewne PiS będzie mogło stwierdzić, że liberałowie nie bronią interesów narodowych i pozbywają się jednego z najcenniejszych towarzystw.