Dziś swoją działalność inauguruje jeden z bardziej jednorodnych parlamentów od 1989 r. System d?Honta w połączeniu z wysoką frekwencją i polaryzacją preferencji w trakcie kampanii dał ciekawe rezultaty. Dawno już nie mieliśmy Sejmu, w którym możliwość tworzenia koalicji została ograniczona do trzech przypadków: sojuszu PO z PSL, PO z LiD oraz mało prawdopodobnego porozumienia PiS, LiD i PSL.

Jeśli Platforma rzeczywiście dogada się z PSL, koalicja obu partii dysponować będzie 240 mandatami. Wystarczy, aby bez zbędnych nerwów przegłosowywać rządowe projekty; zbyt mało jednak, by odrzucać weto prezydenta (zapewnia to dopiero 277 głosów). Wkrótce okaże się, czy będzie to przeszkodą przy wdrażaniu reform.

Pewnym argumentem w ręku Platformy jest spora legitymacja społeczna - zagłosowało na nią aż 6,7 mln Polaków. To więcej niż w 2001 r. zdobył Sojusz Lewicy Demokratycznej. SLD po tamtych wyborach uzyskał niepobity dotąd wynik - 216 mandatów. Warto jednak pamiętać, że rządy lewicy razem z - nomen omen - PSL szybko roztrwoniły przewagę.

Wyznacznikiem skuteczności nowej ekipy będzie "podwójne euro" - wprowadzenie wspólnej waluty przy jednoczesnej realizacji wielu inwestycji związanych z mistrzostwami Europy w piłce nożnej. Nasz współorganizator - Ukraina - zapowiedział już, że 90 proc. wydatków pokryją tamtejsi inwestorzy prywatni (czytaj oligarchowie). Polski rząd takiego komfortu mieć nie będzie. Inaczej niż Kijów pilnować musi limitów deficytu i inflacji wyznaczonych przez Brukselę.

Warto pamiętać, że wprowadzenie euro wymaga zmiany konstytucji - a więc 267 głosów. W tym przypadku jednorodność Sejmu może być wielką przeszkodą.