Sprawa poddania spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych zewnętrznemu nadzorowi nie jest nowa. Mówiło się o tym już kilka lat temu. Zwolennikami takiego rozwiązania od dawna są przedstawiciele sektora bankowego.

Z punktu widzenia teorii, sprawa wydaje się dość prosta - jest lepiej, jeśli nadzorem nad jakimkolwiek systemem zajmuje się zewnętrzna instytucja. Nie do przecenienia jest również praktyczny wymiar sprawy. System SKOK obejmuje już ponad 1,6 mln klientów (jeśli wziąć pod uwagę także rodziny, sprawa dotyczy zapewne przynajmniej 5 mln Polaków), którzy zdeponowali albo pożyczyli w którejś z kas kilka ładnych miliardów złotych.

To wszystko przemawia za włączeniem kas do katalogu instytucji, którymi zajmuje się państwowy nadzór finansowy.

W tej sytuacji samym SKOK-om coraz trudniej będzie znaleźć argumenty, które pozwoliłyby uniknąć znalezienia się pod skrzydłami nadzoru finansowego. Mogą natomiast starać się, by nadzór brał pod uwagę specyfikę działania spółdzielczych kas, które nie są nastawione na zysk i dlatego powinny być traktowane inaczej niż banki komercyjne.

W tym wypadku ciekawa może być analogia pomiędzy SKOK-ami a bankami spółdzielczymi. W sporze, czy nadzór bankowy powinien funkcjonować w KNF, czy raczej w banku centralnym, spółdzielcy byli - jak się zdaje - nieco mniej pryncypialni niż bankowcy komercyjni. Być może pod wpływem argumentów przedstawiciele SKOK-ów również nabiorą sympatii do nadzoru?