Wiele wskazuje na to, że ten rok będzie pierwszym, w którym Narodowy Bank Polski wykaże w bilansie stratę.

Wszystkiemu winna aprecjacja złotego. W pierwszych dziesięciu miesiącach tego roku złoty umocnił się o niemal 40 groszy do dolara i o 20 groszy wobec euro. To dwie główne waluty naszych rezerw dewizowych. Aprecjacja złotego oznacza, że wyrażona w naszym pieniądzu wartość aktywów w dolarach czy euro maleje.

Dotychczas, gdy złoty zyskiwał na wartości wobec głównych walut, NBP rozwiązywał odpowiednią rezerwę na pokrycie różnic kursowych. Kilka lat temu przekraczała ona nawet 30 mld zł. W końcu ubiegłego roku było to już niewiele ponad 4 mld zł. W okresie najszybszej aprecjacji naszej waluty rezerwa topniała nawet o ponad 20 mld zł w skali roku. Tegoroczna aprecjacja jest nieco mniejsza niż ta z 2004 r., ale i tak skala strat wynikających z różnic kursowych może sięgać nawet 10 mld zł.

- Pamiętajmy, że kilka lat temu, gdy politycy chcieli wydać część rezerwy na różnice kursowe, Narodowy Bank Polski podkreślał, że to tylko zapis księgowy. Tak samo obecna strata jest tylko papierowa - podkreśla Mateusz Szczurek, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Fundusze własne NBP wynosiły w końcu ubiegłego roku 2,5 mld zł. Co, jeśli strata będzie na tyle duża, że bank centralny zakończy ten rok z ujemnymi kapitałami? - Jeśli bank centralny ma być wiarygodną instytucją, to budżet państwa powinien dać pieniądze na kapitał - mówi Andrzej Bratkowski, główny ekonomista Banku Pekao, a kilka lat temu wiceprezes NBP. - Jestem jednak przekonany, że nie będzie takiej potrzeby - dodaje. Według niego, bank centralny może w ogóle nie wykazać straty, dzięki wzrostowi dochodów odsetkowych z zagranicznych papierów.