Ostatnie sesje na warszawskiej giełdzie nie dostarczały zbyt dużych emocji, a zarówno liczba, jak i wartość zleceń ulegały wyraźnemu spadkowi. Powodowało to, że indeksy oraz kursy poruszały się w wąskich przedziałach, a inwestorzy nie mieli jednoznacznej opinii co do rozwoju sytuacji w najbliższej przyszłości. Co prawda, obserwując stan rynku można odnieść wrażenie, że podaż ulegała wyraźnemu ograniczeniu, jednak w kilku przypadkach nadal widoczni są zdecydowani sprzedający. Z drugiej strony popyt jest bardzo wąski i koncentruje się wyłącznie na "najświeższych" pomysłach i "sprawdzonych" informacjach. Powoli upowszechnia się opinia, że obroty będą ulegały dalszemu ograniczeniu na skutek wprowadzenia euro, co doprowadzi do spadku aktywności inwestorów zagranicznych. Stan ten występuje najprawdopodobniej już obecnie i może potrwać aż do połowy przyszłego miesiąca. Mimo oczekiwań na efekt stycznia, ostatnie dane makroekonomiczne, wspomniana niska aktywność inwestorów zagranicznych oraz wyniki samych firm raczej nie przemawiają za scenariuszem wzrostów od początku nowego roku. Aby zwiększony został udział funduszy na naszym rynku, musiałyby najpierw zostać podjęte kolejne decyzje redukujące cenę pieniądza oraz obniżające rezerwy obowiązkowe. To z kolei sugeruje, iż napływ środków możliwy jest dopiero pod koniec stycznia lub na początku lutego. Trzeba jednak mieć świadomość, iż jest to scenariusz optymistyczny, zakładający, że tani pieniądz wystarczy, aby uchronić nas przed recesją, a inwestorzy zagraniczni będą poszukiwali ujścia dla funduszy w sytuacji, w której z ich inwestycyjnej mapy zniknęło kilka znaczących rynków.Co prawda, przy obecnej sile "oczekiwań" możliwe są również wzrosty kursów wywołane krajowymi środkami w okresie międzyświątecznym, jeśli tylko wiara w styczeń będzie odpowiednio silna.
.