Reprywatyzacja i giełda
Od końca 1996 roku liczba notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie podwoiła się, jednak obroty wzrosły zaledwie o połowę. Stan ten jest na tyle interesujący, że w ciągu ostatnich dwóch lat na rynku pojawiło się kilka spółek o bardzo dużej kapitalizacji, które w opiniach wielu analityków miały doprowadzić do ożywienia rynku. Niestety, dotychczas nie pomogła w tym żadna z "wielkich prywatyzacji" - Banku Handlowego, Pekao S.A., KGHM Polska Miedź czy ostatnio Telekomunikacji Polskiej.Warto zwrócić uwagę, że przy okazji prywatyzacji Banku Handlowego oraz KGHM wielokrotnie odwoływano się do przypadku Banku Śląskiego. Mimo różnych nieprawidłowości związanych z tą prywatyzacją odniosła ona ogromny sukces - społeczeństwo zainteresowało się rynkiem publicznym, tak że giełda przestała być postrzegana jako margines gospodarki i zaczęto ją traktować jako jej część. Powodzenie prywatyzacji Banku Śląskiego było jednak połowiczne. Co prawda, chyba każdy Polak dowiedział się wówczas o istnieniu giełdy. Jednak sam debiut akcji banku odbył się już pod koniec spekulacyjnej fali wzrostów, którą zwykło określać się mianem "hossy pokojówek". Rynek warszawski doświadczył w latach 1993-1995 klasycznego zachowania się nowo powstających rynków - stagnacji, "spekulacyjnej bańki" i wreszcie załamania, którego konsekwencją był odwrót większości drobnych inwestorów od rynku - tych, którzy weszli na szczycie koniunktury i tym samym najwięcej stracili.Niestety, między innymi ogromne zainteresowanie wokół Banku Śląskiego doprowadziło do bessy w 1994 roku - ogromna ilość gotówki, która wówczas napłynęła na rynek, nie znalazła bezpiecznego ujścia i "bańka pękła", powodując gwałtowny odpływ z giełdy. Marazm, który później ogarnął rynek, trwał kilkanaście miesięcy i właściwie praktycznie nie było pomysłów na jego ponowne ożywienie."Sukces" PPPPewną szansą na zachęcenie do systematycznego inwestowania, czyli tego, co jest oczywiste na rozwiniętych rynkach, mógł być Program Powszechnej Prywatyzacji. Niestety, cały program nie szedł w parze z "powszechną" świadomością społeczeństwa. Samo słowo "giełda" kojarzyło się wyjątkowo źle - w opinii wielu było to miejsce, na którym znajomy stracił bardzo dużo pieniędzy. Dlatego ludzie praktycznie nie interesowali się, jaki jest cel programu. Jedyną widoczną korzyścią był fakt, że za 20 zł można otrzymać papier, który odpowiednio sprzedany powiększy jednorazowo rodzinny budżet. Ten aspekt PPP był zresztą wyjątkowo ważny: dla osób, które posiadały jedno świadectwo, lub nawet dla rodziny, która zebrała kilka świadectw, program nie był żadną szansą - nie stawali się oni bogatsi. Perspektywy otwierały się dopiero przed tymi, którzy zebrali kilka czy kilkadziesiąt tysięcy tych papierów wartościowych (tego typu zachowanie było podstawą krytyki ze strony różnych ugrupowań i podstawą tłumaczenia, dlaczego PPP nie zakończył się powodzeniem).Marazm na GPWPolski rynek kapitałowy jest obecnie wyjątkowo słaby. Kapitalizacja giełdy wynosi 60 mld zł (ok. 20 mld USD). Rok temu było to 40 mld zł, a na koniec 1996 roku blisko 20 mld zł. Liczba spółek w ciągu dwóch lat zwiększyła się dwukrotnie. Niestety, nie idzie to w parze ze wzrostem obrotów. Właściwie od dwóch lat osiągają one wielkość ok. 130 mln zł na sesję. Krótko mówiąc, wraz ze wzrostem liczby notowanych przedsiębiorstw zmniejsza się wartość obrotu przypadającego na jedną spółkę. Wygląda to tak, jak gdyby na rynku była stała wielkość gotówki, ok. 100-150 mln zł, i tylko krótkookresowe stany ożywienia powodują jej zwiększenie.Ożywieniu nie pomogło, wbrew oczekiwaniom, nawet wejście takiego giganta jak Telekomunikacja Polska. Co więcej, debiut TP S.A. doprowadził niejako do "przyduszenia" rynku. Obroty nie uległy zmianie, czyli pieniądze, które "weszły" w TP S.A., musiały wypłynąć z innych notowanych na rynku walorów. Być może stanowi to wytłumaczenie fali wyprzedaży, która rozpoczęła się praktycznie w momencie rozpoczęcia notowań Telmunikacji (w ciągu dwóch tygodni od debiutu wartość indeksu WIG spadła ponad 10%).Warszawska giełda jest rynkiem czysto spekulacyjnym. Analiza środków wchodzących i wychodzących z rynku w czasie euforii i paniki zdaje się to potwierdzać. Ze względu na znaczną zmienność cen (będącą konsekwencją miedzy innymi niewielkich rozmiarów rynku) trudno jest zachęcać kogokolwiek, by inwestycje w papiery wartościowe spółek traktować jako lokatę konkurencyjną wobec depozytów bankowych czy obligacji Skarbu Państwa. Dodatkowo, znikoma liczba przedsiębiorstw wypłaca atrakcyjne dywidendy z wypracowanego zysku, dając szansę na regularny strumień przychodów.Od dłuższego czasu analitycy podkreślają, że aby wywołać wzrost na giełdzie, potrzebny jest trwalszy napływ gotówki - najlepiej ze strony długoterminowych funduszy zachodnich. Z drugiej strony, takie opinie uwypuklają mizerność naszego rynku - ilość pieniądza potrzebna do rozruszania rynku jest stosunkowo niewielka.Propozycjaożywienia rynkuRozwiązaniem dla naszego rynku mogłaby być reprywatyzacja. Dotychczasowym propozycjom towarzyszą opinie, iż jest to zło konieczne, będące po pierwsze obciążeniem dla budżetu państwa, po drugie zaś mogące być doskonałą pożywką dla spekulantów, dzięki którym korzyści dawnych właścicieli w istotny sposób zostaną pomniejszone.Ministerstwo Skarbu szacuje roszczenia dawnych właścicieli i ich spadkobierców za mienie bezprawnie znacjonalizowane w czasach PRL na ok. 110 mld zł. Większość z nich otrzymałaby jednak nie zwrot zagrabionego mienia w naturze, lecz odszkodowanie w bonach reprywatyzacyjnych. Właściwie nie ma pomysłu, jak to zrobić, aby obciążenie Skarbu Państwa nie było zbyt duże, a z drugiej strony rekompensata była odpowiednia.Interesujący projekt zaproponował Olgierd Bagniewski z East Stock Informationsdienste GMBH z Hamburga (firma zbiera i opracowuje informacje o rynkach Europy Wschodniej). Według jego założeń, uregulowane zostałyby nie tylko zobowiązania państwa, ale także nastąpiłoby uruchomienie mechanizmów, które pomogłyby w rozwoju polskiego rynku kapitałowego.Model wypłat odszkodowań przedstawiony przez O. Bagniewskiego zakłada, że z roszczeń uznanych za słuszne 10-15% powinno być wypłacane w miarę możliwości jak najszybciej w gotówce. Reszta środków powinna zostać umieszczona na zablokowanych kontach, z których można by było nabywać jedynie polskie papiery wartościowe.Najważniejszym elementem propozycji jest możliwość wypłacania co roku kolejnych 10-15%, a także uzyskanych dywidend i odsetek z nabytych papierów wartościowych oraz ewentualnych różnic kursowych. Ta ostatnia możliwość jest na tyle ważna, że powinna motywować do aktywnej gry giełdowej. Mogłoby to poprawić płynność rynku, a w dalszej perspektywie doprowadzić do jego wzmocnienia.Zaletą modelu jest to, że w ciągu pierwszych lat jego funkcjonowania na rynku występowałby stały popyt. Nie istnieje zagrożenie, że nastąpiłby jednorazowy napływ pieniądza, gdyż niemożliwe jest uznanie wszystkich roszczeń naraz - są to procedury zbyt złożone i długotrwałe. Dodatkowy, stale napływający pieniądz wzmacniałby rynek, co z kolei mogłoby przyciągać inne kapitały, zarówno krajowe, jak i zagraniczne.Bardzo ważnym elementem modelu jest to, że nie działałby on inflacjogennie. Kwoty przeznaczane na wypłacanie odszkodowań nie pochodziłyby tylko z wykreowanego pieniądza księgowego, lecz bilansowałyby się nowym kapitałem napływającym na giełdę. Mimo iż nie wszyscy będą chcieli grać na rynku kapitałowym, to zwolnienie zysków kursowych z blokowanych kont powinno stanowić silną zachętę do inwestowania.Propozycja ta doskonale pasuje do luki, z którą nie potrafi uporać się Ministerstwo Skarbu. Pierwotnie zakładano, że bony reprywatyzacyjne będą przedmiotem obrotu na rynku. W najnowszej wersji projektu wycofano się z tego z obawy, by nie dostały się one w ręce spekulantów, którzy wykupowaliby najatrakcyjniejsze nieruchomości. Dzięki rozlokowaniu pieniędzy pochodzących z odszkodowań na blokowanych kontach ministerstwo uniknęłoby "niepożądanego" efektu w postaci szybkiego wypływu tej gotówki. Z drugiej zaś strony, największą zaletą takiego podejścia byłoby ożywienie giełdy, mogące mieć trwalszy charakter.PodsumowanieMechanizm działania modelu jest dość oczywisty. Stały napływ środków powinien doprowadzić do wzmocnienia tendencji wzrostowej (lub doprowadzić do jej wykreowania). To z kolei zwiększyłoby atrakcyjność rynku i przyciągnęłoby nowych instytucjonalnych inwestorów z kraju i zagranicy.Zaproponowane rozwiązanie jest atrakcyjne z wielu powodów. W realnym okresie zaspokojone zostają roszczenia dawnych właścicieli i ich spadkobierców. Na rynek giełdowy napływa regularnie stabilny kapitał, przyczyniający się do poprawy jego płynności, pieniądze zaś, które w ten sposób się pojawią, nie prowadzą do wzrostu inflacji.
GRZEGORZ ZALEWSKI