Kiedy z początkiem stycznia WIG przebił poziom oporu ok. 13 200 pkt. przy zwiększonych obrotach, mogło się wydawać, że po raz kolejny zrealizuje się tradycyjny styczniowy scenariusz. Patrząc dziś wstecz, wzrost wolumenu można uznać za oznakę dystrybucji. W ciągu trzech-czterech dni ceny wielu akcji spadły po 20%, a indeks WIG-20 w notowaniach ciągłych ponad 9%.Nawet przy optymistycznym usposobieniu ostatnie spadki trudno uznawać wyłącznie za korektę techniczną wzrostów bądź ruch powrotny po wybiciu z formacji głowy i ramion. Analizując rynek w dłuższej perspektywie, należy pamiętać o dominującym dziewięciomiesięcznym cyklu rozpoczętym 9 października ub.r., a więc trwającym dopiero 3 miesiące. Rzadko zdarzało się, by na tym etapie rozwoju cyklu dochodziło do tak gwałtownych spadków. Jeżeli taka sytuacja występowała, zapowiadała ona dekoniunkturę (lub co najwyżej stagnację) w kolejnych miesiącach.Analogiczna obserwacja dotyczy giełd światowych. W poprzednich dwóch cyklach kryzysy (Azja, Rosja) wybuchały w 6-7 miesiącu cyklu - do tego czasu rynki zachowywały się stosunkowo mocno. Tym razem Brazylia chyli się ku upadkowi, a do końca cyklu i potencjalnego dołka w czerwcu pozostaje jeszcze 6 miesięcy - w związku z tym należy się liczyć z lewostronną translacją i dominacją fazy spadkowej.Paniczne pozbywanie się polskich papierów wartościowych widoczne było również na foreksie: po kilka punktów straciły długoterminowe obligacje oraz złoty. Perspektywy giełdy są jednak dużo gorsze: jedynym pozytywnym czynnikiem, który wciąż można dyskontować, jest spadkowy trend stóp procentowych. Ma on jednak bezpośredni wpływ tylko na ceny papierów dłużnych, a na ceny akcji przekłada się jedynie pośrednio i pod warunkiem pozytywnej sytuacji w spółkach.
.