Wypadki z ostatnich tygodni skłaniają do refleksji nad sposobem organizowania się społeczeństwa i rozstrzygania sprzecznych racji. W demokratycznym kapitalizmie spory porządkowane są przez wolny rynek oraz zasięganie opinii społeczeństwa w wyborach lub referendach. Instytucje te stwarzają ramy, wewnątrz których jednostki i grupy społeczne walczą o swoje interesy.Między wolnym rynkiem i demokracją istnieją napięcia, które mogą prowadzić do erozji systemu społecznego i gospodarczego. Nie są to jednak napięcia niemożliwe do przezwyciężenia. Wszyscy powinni respektować reguły gry, wyznaczone przez wolny rynek i demokrację, niezależnie od tego, czy gra pozwala wygrać, czy przegrać. Wówczas istnieje społeczny ład. Zagrożony jest on przez dwa zjawiska, oddziałujące z różnym natężeniem - nacisk grup interesu oraz rewoltę grup, które nie godzą się z werdyktem rynku.Pierwsze zagrożenie występuje we wszystkich krajach demokratycznego kapitalizmu. W Polsce narasta od 1990 r., kiedy to szybka transformacja w połączeniu z katastrofą dawnego systemu doprowadziły do stłumienia siły przeróżnych grup interesu. Szybko zaczęły one jednak odrastać, domagając się dla siebie specjalnych przywilejów i w tym celu oddziałując na demokratyczne instytucje. Ten stały nacisk powoduje psucie rynku, wzrost podatków, rozszerzanie luk w przepisach i dyskrecjonalne traktowanie jednych podmiotów kosztem innych.Politolodzy i socjologowie już dawno odkryli, że dobrze zorganizowane choć nieliczne grupy interesu są w stanie forsować swój punkt widzenia, przeciwko interesowi wspólnemu. Potrafią także dla swoich partykularnych interesów zyskiwać poparcie opinii społecznej - czyli większości, przeciwko której grupa interesów działa.W Polsce górnicy domagają się utrzymania emerytalnych przywilejów branżowych, a tymczasem nie są odprowadzane składki emerytalne od ich pensji. Opinia społeczna współczuje górnikom, mimo że wszyscy przeznaczamy część naszych dochodów na finansowanie ich przywilejów. Rolnicy nie płacą podatku dochodowego, a ich emerytury pokrywane są w 95% przez resztę społeczeństwa - podatników. Mimo to "protest" rolników spotyka się z pełnym zrozumieniem mediów. A przecież żądanie zapewnienia opłacalności produkcji są jawnym pogwałceniem reguł wolnego rynku.Śladami rolników poszli pracownicy przemysłu lekkiego, żądający, by państwo zapewniło ich przedsiębiorstwom opłacalność. Tego samego chcą pracownicy zbrojeniówki, których produkty kupuje niemal w całości państwo. Szczupły budżet obrony musi zatem wydawać pieniądze na sprzęt drogi i nieskuteczny. Najgorsze jest to, że państwo stale ulega, spełniając żądania grup interesu i płacąc im pieniędzmi podatników. Ci zaś są rozproszeni i nie potrafią się zorganizować dla obrony swoich interesów, przeciwko rolnikom, górnikom, lekarzom, robotnikom zbrojeniówki i przemysłu lekkiego, wyrywającym z ich kieszeni pieniądze.Od rozpoczęcia w Polsce przemian demokratycznych i rynkowych było wiadomo, że w procesie tym niektóre grupy stracą - po to, by gospodarka i społeczeństwo mogły funkcjonować wydajniej. Od początku było też wiadomo, że może to wywołać niezadowolenie dużych grup społecznych. Jeżeli jednak państwo okaże się zbyt słabe, by bronić reguł demokracji i wolnego rynku, znajdziemy się w sytuacji państwa niedemokratycznego i gospodarki, w której zamiast rynku rządzić będą polityczne gangi. Stracą na tym wszyscy, także ci, którzy dziś buntują się przeciw regułom gry.

WITOLD GADOMSKI

publicysta "Gazety Wyborczej"