Bez krawata

Prasa, poza tym że informować, czasami kłamliwie, powinna również bawić oraz uczyć. Dziś felieton edukacyjny o pożytkach płynących ze stosowania właściwych technik negocjacyjnych.Zgodnie z moimi przewidywaniami, Lepper stał się przyjmowanym na salonach politykiem. Trochę przeciągnął na koniec strunę, ale swoje prawie ugrał. Jedynie dziennikarzom prowadzącym telewizyjny Tok-Szok udało się zapędzić głównego inżyniera ruchu III RP w kozi róg, chciałoby się rzec kozi ruch, prostym pytaniem o to, czy zwierzęta mają duszę (w kontekście świńskich łbów na barykadach). Może to oni zajęliby się prowadzeniem negocjacji? Przynajmniej byłoby wesoło i nieżałośnie. A zatem o technice negocjacji.Pewnego dnia w mojej bramie zastałem barykadę. Barykada składała się z dwóch panów w wieku mniej więcej średnim, o charakterystycznie opuchniętych twarzach i w wyszmelcowanych paletkach. Gdyby ścisnąć noski owych indywiduów, pociekłaby czysta gorzała.Bez żadnego wstępu dowiedziałem się, że mam kopsnąć coś, bo dzieci owych panów są głodne, a oni, troskliwi ojcowie rodzin, tej sytuacji znieść wprost nie mogą. Pan masz dzieci, to pan rozumiesz.Dzieci mam, odpowiedziałem, ale nie rozumiem i dla mnie wszystkie pociechy świata może trafić szlag. Dzieci są wredne z natury. Patrz Kaziu, co za sk...syn bez serca. Emocje rosły. Negocjacje toczyły się w świetle słabiutkiej żarówki, zmierzchało. W razie czego nikt z lokatorów nosa nie wyściubi. W tej bramie słynny warszawski łomiarz zatłukł jedną ze swoich ofiar. Takiemu to możnaby, kontrolnie łomot... Was niby dwóch, ale zawsze któryś może oberwać, będzie krzyk - otwieram pole negocjacji - na co ta ściepa, ale szczerze to może się dogadamy... - Szczerze, jak to szczerze..., to przecież głupio jakoś.Zwyczajnie, mówię: na co i ile? Można dogadać się bez "łomotu". Nie trzeba się męczyć, nie będzie strat. Tak zwyczajnie? - pada pytanie. Zwyczajnie. Ale to niehonorowo. Może być niehonorowo, ale za to będzie zrzutka. No bo wiesz pan, my chcemy zrobić flaszkę, a brakuje nam dwojaka do alpażki. Kopsnę drugą dwójkę, ale pod warunkiem, że pójdzie na zagrychę i nie będziecie pili pod palec - proponuję. Panie, słyszę w odpowiedzi, jeszcze się nie zdarzyło, żeby któś dał więcej, my jesteśmy uczciwe ludzie i kupim te zagrychę. Poczekam, chcę zobaczyć.Coś Pan, nas nie trzeba sprawdzać, umowa jest umowa, ale leć Maniek do nocnika (chodzi o sklep nocny)! Może Pan zrobisz z nami te flaszkie? Nie, mówię, dziękuję, jedna alpażka na trzech to nic, nawet się człowiek nie skaleczy. Na szczęście przypomniałem sobie radziecką definicję "nic": pół litra na trzech. A zatem alpaga na trzech, to jeszcze większe "nic". Przylatuje Maniek z zagrychą: dwie kajzerki, serki topione. Widzisz Pan - umowa to umowa. Plastykowy korek ustępuje wprawnym, choć nieco zmarzniętym dłoniom. Płyn o smaku truskawkowo-siarkowym leje się w gardła, rozgrzewając zmarznięte ciała i dusze. Przydepnięty bułką z serkiem topionym trunek będzie "trzepał" nieco słabiej, ale zarazem złagodzi zabójcze dla ścian żołądka działanie SO2, tak chętnie używanego przy produkcji tego szlachetnego trunku.Nie było łomotu - udało się ustalić przedmiot i płaszczyznę, nie obraziłem nikogo, nie zszedłem do poziomu politycznego strony drugiej. Dając trochę więcej, zmieniłem korzystnie strukturę spożycia, wspomagając produkcję zbóż i nabiału (krajowego, oczywiście!). Rozstaliśmy się w zgodzie - "jakby coś, to wiesz Pan my sze kręcimy". I nie muszę mówić, że już dawniej miałem zapreliminowane pieniądze na ściepę, a w ogóle od dawna myślę o problemach amatorów alpagi...

KRZYSZTOF MIKA