Wokół parkietu
Potęga ludzkiego umysłu i jego dociekliwość jest ogromna. Dzięki tym przymiotom starożytni odkryli kilka podstawowych wzorów opisujących świat, dzięki temu dalsze pokolenia matematyków i fizyków próbowały przedstawić świat za pomocą liczb, dzięki którym zrozumienie reguł, jakimi rządzi się natura, byłoby prostsze.Czasem jednak ludzie zaczynają "obrabiać" liczby według własnych potrzeb i - można powiedzieć - własnego "widzimisię". Liczby są istotą gospodarki oraz rynków finansowych - są niezbędne do porównań i do przedstawienia tego, co dzieje się wokół nas. Nie wszyscy muszą wiedzieć, co jest potrzebne, aby obliczyć wskaźnik inflacji, ale prawdopodobnie większość rozumie, co znaczy, że przed dwoma laty temu wyniosła ona 25 proc., a teraz ok. 8 proc. Analitycy, ekonomiści i politycy uwielbiają zabawy z liczbami, niektórzy ugniatają je do własnych potrzeb niczym plastelinę. Mnogość cyfr, która wiąże się z finansami, wręcz do tego prowokuje.Często spotykamy się z raportami, z których wynika, iż akcje spółki są warte pewną kwotę. Wyliczenia poprzedzające wynik końcowy wzbudzają czasem ogromny szacunek. Mam przed sobą jeden z ostatnich raportów analitycznych Biura Maklerskiego BRE Brokers. W ocenie Hutmena znalazło się następujące zdanie "Szacujemy, że ceny miedzi nie będą już znacząco spadały (średnia cena roczna 1550$/t jest wyższa od obecnych notowań 1440$/t, tak więc zakładamy wzrost z obecnego poziomu w ciągu roku)." Prosta prawda - skoro wyliczona przez nas średnia przyszła cena będzie wyższa od obecnej, to musi rosnąć. Z tym że analitycy pracujący w spółce mogą wyliczyć "przyszłą średnią cenę" surowca na 1200 $/t lub 1900 $/t - wszystko w zależności od potrzeb. Jak wiadomo na rodzimym rynku kapitałowym prognozy nie muszą być zbyt dokładne.Do zabaw umysłowych zachęcają różnorodne wskaźniki ekonomiczne. Na przykład jeden z byłych ministrów finansów postulował - po znacznym wzroście miesięcznego wskaźnika inflacji - aby wyłączyć z tego wskaźnika pewne grupy towarów. Na podobną koncepcję wpadła grupa analityków komentując ostatnie dane GUS, z których wynika, że produkcja w styczniu była o 5,1 proc. niższa niż rok wcześniej. Spadek drastyczny, acz kontynuujący dotychczasową tendencję. Jednak część analityków powiada: to nieprawda, spadek nie był aż taki - w tym roku w styczniu był jeden dzień roboczy mniej.Zadanie: proszę wykazać, że w styczniu 1999 r. mieliśmy niesamowitą koniunkturę.W ubiegłym roku mieliśmy 21 dni roboczych - produkcja wzrosła o 7,7 proc. Na jeden dzień przypada wzrost o 0,37%. Na podstawie tych danych należy wykazać, że w styczniu 1999 r. (dni roboczych - 20) wzrost gospodarczy był wyższy, niż wynika z danych GUS (dozwolone mnożenie, odejmowanie, dzielenie, pierwiastkowanie...).
GRZEGORZ ZALEWSKI