Przez moje okulary
Informuję, że dopiero teraz nastąpił prawdziwy koniec komuny w naszym kraju i dopiero teraz możemy ogłosić erę PRL-u za zamkniętą. Nie - nie dlatego, że przyjęto nas do NATO! Dlatego, że państwa Unii Europejskiej zaczęły się rozpaczliwie bronić przed zalewającym ich rynki polskim sznurkiem do snopowiązałek.Zdania co do panującego obecnie u nas ustroju są podzielone. Dla jednych siermiężny polski socjalizm znikł wraz z objęciem rządów przez pierwszego niekomunistycznego premiera, dla innych PRL odeszła w niebyt dopiero po zmianie konstytucji - a jeszcze dla innych obecna III RP to państwo nadal w gruncie rzeczy przesiąknięte do cna spuścizną po "czerwonych".Dla statystycznego Kowalskiego najistotniejsze są chyba jednak ekonomiczne oznaki końca minionej ery - i to nie tylko wymienialny złoty, wolny rynek czy giełda, ale także wybór towarów w sklepach (niepełny, niestety - czy ktoś z Państwa wie, gdzie można w Polsce kupić czeską "Becherovkę"?), czy nawet powszechnie dostępny, a deficytowy u nas przez ponad cztery dziesięciolecia, papier toaletowy. To takie zewnętrzne znamiona normalizacji po latach, gdy nawet podatki próbowano obliczać według "zewnętrznych znamion bogactwa" i ludzie zrywali w domach boazerie, by nie płacić!...Dziś wiele rzeczy wszyscy traktujemy jako oczywiste - nawet ci, którzy pamiętają (a pamiętać trzeba!). Młodsze pokolenie opowiadań o realiach przeszłości słucha jak bajek o żelaznym wilku. Spytałem swą dorosłą już córkę, czy mówi jej cokolwiek hasło "sznurek do snopowiązałek" - pokręciła tylko głową. Czuję się więc w obowiązku objaśnić młodszych czytelników: ów nieszczęsny sznurek był jednym z ważniejszych symboli PRL--owskich realiów. Gdy ruszała kampania żniwna (wojenne słownictwo obowiązywało wówczas na wszystkich "odcinkach frontu"), z reguły okazywało się, że sprawnym zbiorom zbóż stoi na przeszkodzie niedostatek owego sznurka - co uniemożliwia pracę maszyn, zmusza do ręcznego wiązania snopów powrósłami ze słomy, a przy okazji tłumaczy, czemu żyto gnije na PGR-owskich polach w listopadzie. Powoływano partyjno-rządowe komisje, usprawniano, tropiono winnych - wszystko na nic. Kwestia braku sznurka wracała corocznie jak bumerang, można było być jej tak pewnym jak wiosny po zimie: taka ustrojowa nieuchronność!I oto w tych dniach agencje doniosły, że państwa Unii Europejskiej bronią się przed zalewem deficytowego niegdyś polskiego sznurka do snopowiązałek, stawiając cła zaporowe. Już przed dwoma laty sprzedaliśmy go za 30 milionów dolarów, zaś na początku ub.r. na podstawie skargi Europejskiego Związku Producentów Szpagatu, Powozów i Sieci wszczęto postępowanie w sprawie polskiego sznurka - zdaniem unijnych producentów tego artykułu, oferowanego przez ich polskich konkurentów po cenach dumpingowych.Ostatecznie Komisja Europejska zaproponuje państwom Unii pewną obniżkę ceł na nasz sznurek żniwny, ale i tak mają one sięgać ponad 20%; kilku naszych producentów wywalczyło sobie niższe stawki. Nie wątpię, że sobie poradzą - i że ich śladami pójdą inni, zalewając (może już bardziej wyrafinowanymi technologicznie) polskimi produktami cały świat. Choć koniunktura ekonomiczna ponoć się u nas pogarsza, gospodarka nadmiernie schładza, deficyt budżetowy - przy dotychczasowym tempie jego narastania - ma szanse sięgnąć trzystu procent w skali roku, wpływy podatkowe od firm są niepokojąco małe, a parlamentarna opozycja kolejny już raz próbuje odwołać ministra finansów to jednak wolę wierzyć tym ekspertom (wśród nich pani prezes NBP), którzy twierdzą, że nie ma wielkich powodów do niepokoju. A na razie - w symbolicznym dla mnie wymiarze - nasi wytwórcy polipropylenowych powróseł stoją w czołówce polskich przemian.
JERZY KOREJWO