Dow Jones goni WIG
Od 17 lat Dow Jones 12 grudnia każdego roku (z wyjątkiem 1984 r. i 1990 r.)ma wyższą wartość niż 12 miesięcy wcześniej. Hossę główny amerykański indeks rozpoczynał w sierpniu 1982 r. z poziomu 770 pkt. Już w dwa miesiące później przekroczył 1000 pkt. i poniżej tej wartości praktycznie już nigdy nie spadł.
WIG zaczynał swoją karierę w kwietniu 1991 roku właśnie od 1000 pkt. i choć wzrosty w USA trwają od wielu lat, to jednak nasz indeks ma zdecydowanie większą wartość od Dow Jones. Amerykanów wyprzedziliśmy 1 lipca 1993 roku, kiedy to WIG osiągnął 3 677 pkt., a Dow Jones zamknął dzień na wysokości 3 510 pkt. Od tamtej pory nigdy już indeks giełdy nowojorskiej nie znalazł się powyżej WIG-u.Naszą przewagę zbudowaliśmy w czasie szalonej hossy z 1993 i początku 1994 roku, kiedy to WIG wzrósł z 1 037 do 20 760 pkt., czyli o 2 014%. Takiego tempa wzrostu Amerykanie nie byli w stanie wytrzymać i 8 marca 1994 roku, kiedy nasz indeks ustanawiał rekord na poziomie 20 760 pkt., strata Dow Jones wynosiła prawie 17 tys. punktów. Jednak ta ogromna różnica została błyskawicznie zmniejszona. Warszawski parkiet w 1994 roku pogrążył się w bessie i na początku marca 1995 roku wartość WIG-u osiągnęła zaledwie 5 900 pkt., tylko 2 tys. punktów większą od Dow Jones. Kolejne 12 miesięcy na naszej giełdzie upłynęły pod znakiem trendu bocznego, niemniej na koniec 1995 roku główny warszawski indeks uzyskał 7,5 tys. punktów, a jego amerykański rywal dalej miał 2 tys. punktów straty. Ale wtedy naszym rynkiem ponownie zawładnęły byki i w czasie zaledwie 14 miesięcy WIG zwyżkował do 18,3 tys. punktów. Znów strata Dow Jones, w lutym 1997 roku, osiągnęła ogromną wartość 11,2 tys. punktów.Właśnie w lutym 1997 roku hossa na naszym rynku jak na razie zakończyła się. Dość luźna wcześniej korelacja warszawskiej giełdy z czołowymi rynkami zerwała się prawie całkowicie i kiedy na całym świecie inwestorzy cieszyli się ze wzrostów kursów, my znaleźliśmy się w trendzie bocznym. Dość nieprzyjemną cechą tej tendencji, trwającej do dzisiaj, jest fakt, że choć jej kolejne szczyty położone są mniej więcej na tym samym poziomie, to następujące po sobie dołki znajdują się coraz niżej. W konsekwencji systematycznie pnący się w górę Dow Jones od lutego 1997 roku zyskał 50% i osiągnął 10 tys. punktów, a WIG po spadku o 25% znalazł się na poziomie 13,7 tys. punktów. Ponownie Amerykanie stanęli przed dużą szansą dogonienia nas, choć jak na razie mamy dość bezpieczną przewagę 3,7 tys. punktów. Zakładając, że Dow Jones utrzyma średnioroczne tempo wzrostu z lat 1995-98 (prawie 25%), to już na koniec przyszłego roku osiągnie 18 tys. punktów. A to oznacza, że jeśli do tego czasu nie zdołamy wybić się z trendu bocznego w górę, to zostaniemy doścignięci.Jednak czy amerykańskie byki zdołają utrzymać tak dużą dynamikę zwyżki? W czasie trwającej od 17 lat hossy najwyżej przez dwa lata z rzędu Dow Jones potrafił utrzymać znaczące tempo wzrostu (od 12 do 27%) po czym następował rok marazmu. Tak było aż do 1995 roku. Od kiedy w marcu tamtego roku indeks z Wall Street przekroczył 4 tys. punktów, byki zapanowały na rynku niepodzielnie. Właśnie 4 tys. punktów było ostatnią okrągła liczbą, z której pokonaniem Amerykanie mieli duże problemy. W 1994 i na początku 1995 roku Dow Jones aż sześciokrotnie zmagał się bez skutku z tym właśnie poziomem. Oczywiście znaczące korekty następowały zarówno po przekroczeniu 8, a zwłaszcza 9 tys. punktów, ale nie można powiedzieć, żeby te liczby same w sobie stanowiły jakieś trudne do przeskoczenia psychologiczne bariery. Jednak czy 10 tys. punktów, liczba o wiele bardziej okrągła, "pęknie" tak łatwo? Można mieć wątpliwości, bo z poziomem 1 tys. pkt. Dow Jones zmagał się przez 16 lat.Poza tym założenie, że Dow Jones utrzyma średnioroczne tempo wzrostu z lat 1995-98, jest bardzo ryzykowne. Bo choć byki rządzą na rynku niepodzielnie, to jednak dynamika trendu z roku na rok spada (od 33% w 1995 roku do 16 w 1998). Szczególnie minioięcy nie prezentuje się tak okazale. Patrząc na wykres indeksu okiem technika, dostrzec można pewne osłabienie tendencji. Wynika to choćby z faktu, że lipcowo--wrześniowa korekta sprowadziła Dow Jones wyraźnie poniżej końca fali wzrostowej zakończonej w sierpniu 1997 r. Takie zachodzenie na siebie kolejnych szczytów i dołków nie wróży na ogół nic dobrego, przynajmniej zgodnie z zasadami klasycznej analizy technicznej. Zresztą sami mogliśmy się o tym przekonać w 1997 roku. To jednak zdecydowanie za mało, żeby prognozować zakończenie hossy na Wall Street. Już wielokrotnie pisano o tym, że amerykańskie akcje są przewartościowane i prognozowano nadejście rynku niedźwiedzia. Od wielu już lat Mark Prechter, znany chyba wszystkim inwestorom specjalista od fal Elliotta, straszy zakończeniem wzrostów i nadejściem straszliwej korekty. I z każdą kolejną "nieprzekraczalną" barierą, której Dow Jones nie powinien przełamać, musi aktualizować swoje prognozy.Czy zatem Amerykanie nas dogonią? Jeśli trendy długoterminowe na obydwu rynkach zostaną utrzymane, to stanie się to zapewne już w przyszłym roku. Jednak moim zdaniem to my przynajmniej przez kilka lat będziemy górą. W ostatnich miesiącach WIG ponownie "złapał" korelację z czołowymi rynkami świata, czyli spada i rośnie razem z Dow Jones. W takiej sytuacji różnica 3,7 tys. punktów na naszą korzyść to całkiem sporo. Poza tym można mieć nadzieję, że w Warszawie byki w końcu się obudzą i kolejnym zrywem, w tempie nieosiągalnym dla byków amerykańskich przedkładających systematyczność nad gwałtowność, oddalą WIG od Dow Jones na dużo większą i bezpieczniejszą odległość.
TOMASZ JÓŹWIK