Co lepsze aktywa

Media co jakiś czas informują o możliwości bankructwa którejś ze spółek publicznych. Do tej pory upadły dwie - Północ i Net-Trade. Nie były to spółki giełdowe, więc nie było problemu.Teraz kandydatem do bankructwa jest Universal. Ale i tu może się okazać, że upadnie spółka, która utraciła status firmy publicznej (i giełdowej). Decyzja w tej sprawie miała zostać podjęta w piątek. Nie przesłuchano jednego świadka i z tego powodu została ona przesunięta.Z perspektywy czasu widać, że Universal nie powinien być z obrotu publicznego wycofywany. Nie mam na myśli drobnych inwestorów - akcjonariuszy spółki. Oni nic z tych akcji nie uzyskają. Mam na myśli obowiązki informacyjne spółek publicznych. Muszą one informować o wszystkich podpisanych umowach o znacznej wartości. Zgodnie z przepisami, za umowę o znacznej wartości traktuje się umowę, której wartość przekracza 10% kapitałów własnych. Z raportu za IV kwartał ub.r. wynika, że kapitał własny spółki wynosi 3,8 mln zł (zobacz Panorama Rynku). Oznacza to, że spółka musi informować o wszystkich transakcjach, których wartość przekracza 380 tys. złotych.W styczniu i lutym Universal zanotował łącznie 3,3 mln złotych straty. Jeżeli podobne wyniki (co jest wysoce prawdopodobne) będzie miał w marcu, wówczas w raporcie za I kwartał br. wykaże ujemną wartość kapitału własnego, co może oznaczać obowiązek informowania o każdej transakcji. (Interesujące, jak z tym problemem radzi sobie ESPEBEPE, które od dwóch lat funkcjonuje z ujemnymi kapitałami własnymi). Alternatywą jest sfinalizowanie transakcji sprzedaży nieruchomości w centrum Warszawy. Miało to nastąpić do 25 marca.Paradoksalnie może się więc okazać, że KPWiG powinna ukarać spółkę, pozostawiając ją w publicznym obrocie. Będzie ona musiała informować o wszystkim, co robi - do końca. A i giełdzie przyda się przetestowanie odpowiednich procedur.Warto zwrócić uwagę na pewne jakościowe zmiany, które nastąpiły wokół sprawy Universalu. Bankami, które wystąpiły o upadłość spółki, były banki z przewagą kapitału zagranicznego - Raiffeisen i AmerBank. Polskie banki, generalnie, nie interesowały się sytuacją. Ich postawa częściowo związana była z sytuacją makroekonomiczną. Banki głównie zarabiały na finansowaniu deficytu budżetowego - kupując obligacje i bony skarbowe. Jest to bezpieczny instrument, który przynosił znaczne zyski. W zamian za to nie wnosiły o upadłość swoich dłużników - bankowe postępowanie układowe pozwalało na zamianę długów firm na ich akcje. Zwłaszcza że w tych operacjach uczestniczyły głównie banki państwowe lub z dominującym udziałem Skarbu Państwa.Teraz sytuacja się zmieniła. Po pierwsze, finansowanie deficytu budżetowego nie jest już tak opłacalne i trzeba przyglądać się każdej złotówce. Po drugie, zmienia się struktura własności banków i udział Skarbu Państwa systematycznie maleje. Nowi akcjonariusze mogą nie być zainteresowani "dawaniem szansy" nierentownym firmom. Interes społeczny, bezrobocie i osłony socjalne mogą już nikogo nie interesować. Szansę można dać, ale pod warunkiem, że Skarb Państwa udzieli odpowiednich gwarancji. Po trzecie, większość firm taką szansę już otrzymało.Co to oznacza? Warto przeanalizować sytuację Swarzędza. Firmie dawano szansę czterokrotnie. Po raz pierwszy, gdy w 1991 roku równolegle z prywatyzacją Skarb Państwa przejął długi spółki i przeprowadzono nową emisję akcji (II emisja po 5,00 zł). Po raz drugi, gdy w końcówce hossy w 1994 roku przeprowadzono nową emisją (III emisja po 28,00 zł). Po raz trzeci w 1997, gdy dokonano konwersji zadłużenia na akcje (IV emisja po 8,16 zł). Po raz czwarty w 1998 r., gdy zawarto układ. Teraz komornik na wniosek jednego z banków zajął konto. Piątej szansy nie będzie?

ARTUR SIERANT