TKM

Mieszanie polityki z ideologią, używanie fundamentalizmu do uzasadniania decyzji politycznych prowadzi zazwyczaj na manowce. Decyzje polityczne muszą opierać się na wyważeniu nie tylko racji,ale przede wszystkim - na zbilansowaniu możliwości z efektami. Kosztów z zyskami. Jak w handlu, nie przymierzając.

Oczy publiczności, może raczej - jej uszy - skierowały się w tym tygodniu na wiceministra spraw wewnętrznych, który przedstawił nam zagrożenie dla unitarności państwa polskiego. Unitarność oznacza jedność i ta jedność państwa miałaby być zagrożona przez powołanie województwa lubuskiego, dawniej zielonogórskiego. Tymczasem, zdaniem wiceministra, jest ono zbyt słabe, by oprzeć się potędze regionu berlińskiego, który będzie promieniował, przyciągał i pewnie wchłonie w końcu tę słabiznę.Wiceminister mówił o tym głośno, stacje radiowe nadały w eter jego słowa. Gdy jednak lokalna gazeta opublikowała ową wypowiedź, wiceminister wyparł się jej, twierdząc, że publikacja jest nieautoryzowana. Słowa padły, lecz oddźwięk ich okazał się niespodziewanie silny, wiceminister przestraszył się chyba konsekwencji, i udał Greka.To dość często obserwowana reakcja na nie przewidywane wcześniej konsekwencje wypowiedzi naszych polityków - może nie tylko naszych? Źle ich zrozumiano, przekręcono wypowiedź, mieli zupełnie co innego na myśli. Nowy rzecznik rządu, któremu radio publiczne dało posłuchać idiotycznej wypowiedzi, wił się jak piskorz, byle tylko nie przyznać racji tym, którzy uważali słowa wiceministra za naganne.Każdemu może wypsnąć się jakaś głupia uwaga, politycy nie różnią się w tym od innych, słowa wiceministra wynikały jednak z przekonań ideowych, a nie z racjonalnych ocen stanu rzeczy. Gdzieś w tle bowiem słychać było lęk o narodową odporność Polaków na dynamiczną siłę żywiołu niemieckiego. Fobia - której wyraz dają ideolodzy prawicy - i po skrajnie lewej stronie też się pojawia. Paradoksalnie, te lęki świadczą po prostu o braku wiary w siłę narodu, w którego imieniu ideolodzy owi przemawiają.W tym kontekście interesująco zabrzmiała informacja o powołaniu w Sejmie poselskiego zespołu na rzecz polskiej racji stanu - trzydziestu posłów go tworzy, z ROP, Naszego Kola, KPN-Ojczyzna, PSL itp. - który w trybie cito zajął się groźbą prywatyzacji warszawskich elektrociepłowni. Lękają się otóż posłowie, że Siekierki, Żerań i Powiśle wpadną w ręce obcego kapitału, który już w swoje sieci złowił ciepłownie krakowskie. Zapewne jest to wbrew prawdziwie polskiej racji stanu, ta bowiem każe - w ich opinii - zatrzymać wszystko w rękach czysto polskich.Pewien redaktor, który ma kierować pismem, powołanym do promowania Polski i polskiej racji stanu właśnie, wyrażał niedawno swoje oburzenie tym, iż w polskich sklepach są tylko zagraniczne jogurty Danone i Bakoma. I bardzo się zdziwił, gdy dowiedział się, że Danone wytwarza swoje jogurty na warszawskiej Woli z mleka przywożonego spod Sochaczewa, a Bakoma jest spółką akcyjną notowaną na polskiej giełdzie.Okazuje się, nie po raz pierwszy, że ksenofobia rodzi się z braku wiedzy i z nieznajomości świata. Coś, czego nie znamy, zawsze budzi trwogę, której można uniknąć jeśli zechce się przyjrzeć bliżej temu czemuś, co ten lęk wywołuje. Politycy więc albo nie chcą - z lenistwa - poszerzyć swojej wiedzy, albo cynicznie wykorzystują do swoich celów niewiedzę innych. Tertium non datur.Wzmiankowany redaktor miał prawo lękać się obcych, nie przypadkiem wcześniej był w zespole tygodnika, dla którego Piotr Wierzbicki to zdrajca i renegat, a najgorszym wrogiem Polski jest polski wicepremier (nawiasem mówiąc, ciekawe, jak ten redaktor będzie promować Polskę i czy polski MSZ będzie tę promocję łatwo trawić). Czy wiceminister też tak uważa?

Piotr Rachtan