Ostatnie tygodnie przyniosły niewątpliwie wzrost zainteresowania warszawską giełdą ze strony inwestorów zagranicznych, aczkolwiek na razie przekłada się to przede wszystkim nie tyle na wzrost cen, ile na wzrost obrotów na spółkach blue-chipowych, jak Elektrim, TP SA czy banki. Z drugiej strony wydaje się, że nieco spadła aktywność inwestorów krajowych, a przynajmniej poziom optymizmu jest znacznie niższy niż w poprzednich miesiącach. Wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy może być narastająca panika przed dużą korektą (krachem?) w Stanach, a takie argumenty najczęściej można przeczytać w wielu komentarzach. Osobiście nie podejmowałbym się prorokowania, kiedy mogłoby się to stać, zwłaszcza w sytuacji, kiedy na rynku amerykańskim nadal utrzymuje się duża nadpodaż wolnego pieniądza spekulacyjnego. Wydaje się, że aby mogło dość do gwałtownego załamania, musiałoby nastąpić coś zupełnie nieprzewidywalnego, a tym na pewno nie byłby stopniowy przepływ pieniądza w stronę rynków azjatyckich, ani nawet kosmetyczna podwyżka stóp procentowych, idąca najpewniej w parze z utrzymującą się hossą na surowcach. Ponadto uważam, że skoro oczekiwania na tę amerykańską korektę są tak powszechne, to nawet w momencie jej wystąpienia wpływ na rynki akcji w innych częściach świata powinien być znacząco mniejszy. Wracając na nasze podwórko, wzrost pesymizmu krajowych graczy jest trochę dziwny w kontekście poprawiających się statystyk makroekonomicznych. Jedyną branżą, gdzie daje się zaobserwować bardziej zdecydowaną reakcję na dane makroekonomiczne jest budownictwo, tradycyjnie wysoko skorelowane z całą gospodarką. Ponadto niektórzy inwestorzy prawdopodobnie przypomnieli sobie, że w końcu do jakichś ruchów konsolidacyjnych w tym sektorze musi dojść, gdyż po prostu wymusi to rosnąca konkurencja.
.