W celu pełniejszego rozwinięcia tematu powracam do zasygnalizowanego w poprzednim komentarzu wątku polityki kursowej i prywatyzacji kapitałowej w Polsce ("Kursowy przednówek", Parkiet, 28 kwietnia) - zwłaszcza że zbliża się już połowa roku, który miał być przełomowy w polskiej prywatyzacji z uwagi na skalę i branże mające wreszcie znaleźć strategicznych inwestorów.Nikogo już nie trzeba przekonywać o wyższości (nie tylko ideologicznej) prywatyzacji kapitałowej nad masową i o pogarszaniu się wyników państwowych przedsiębiorstw, tak w wyrażeniu względnym - w porównaniu z przedsiębiorstwami sprywatyzowanymi, jak i bezwzględnym - ujemnych wyników finansowych. Inne koszty opóźnień w procesie prywatyzacji trudniej zmierzyć, a są one jeszcze wyższe. Pierwszym i podstawowym jest koszt braku konkurencji w wielu sektorach kluczowych dla nowoczesnej gospodarki. Przypomnę, że chodzi o wciąż jeszcze monopolistyczną telekomunikację, największy pod względem liczby depozytariuszy państwowy bank, oligopole naftowe, monopolistyczny sektor energetyczny i przemysł zbrojeniowy oraz tylko nieco lepiej prosperujące monopolistyczne linie lotnicze. Uzbierało się sporo, a jest to wierzchołek góry lodowej, gdy pomyślimy, na przykład, o zakładach użyteczności publicznej. Prywatyzacja i/lub deregulacja powyższych sektorów w państwach UE i w USA przyniosła konsumentom obniżki cen towarów i usług, oferowanych już nie z pozycji monopolisty, na poziomie 30-50 procent w ciągu pierwszych dwóch lat!Inny istotny wydatek to koszt restrukturyzacji niektórych sektorów i przedsiębiorstw - ponoszony, słusznie albo i nie, przed prywatyzacją za państwowe, czyli nasze pieniądze. Pytanie retoryczne brzmi: czy policzono stopę zwrotu z tak poczynionych inwestycji? Ja takich informacji nie widziałem - a chciałbym je ujrzeć, zwłaszcza po zeszłotygodniowym rozliczeniu się z fiskusem. Kolejny wydatek to koszt koordynacji polityki pieniężnej i fiskalnej - najbardziej dyskrecjonalny koszt ze wszystkich wymienionych.Planowany napływ inwestycji bezpośrednich (w tym dochodów z prywatyzacji kapitałowej) ma wynieść około 10 miliardów USD, a wiec osiągnąć poziom z zeszłego roku. Na półmetku prywatyzacji widać już, że napływ ten będzie miał miejsce w III i IV kwartale br. Od 1999 r. dochody z prywatyzacji są pozycją finansującą deficyt, wobec czego zadekretowano ich wymianę po obowiązującym kursie i spłatę zobowiązań budżetowych. W celu kontrolowania podaży pieniądza dla realizacji bezpośredniego celu inflacyjnego, do końca roku NBP będzie więc zmuszony albo sterylizować wpływy walutowe, albo pozwolić na aprecjację kursu złotego. Sterylizacja oznacza koszty dla NBP, którego deficyt powiększy bardzo napięty deficyt budżetowy sektora publicznego. Z drugiej strony, w ciągu ostatnich lat NBP usilnie walczył z aprecjacją złotego i trudno mu będzie dokonać fundamentalnej zmiany sposobu myślenia. Poza tym, aprecjacja złotego może oznaczać powiększanie deficytu na rachunku obrotów bieżących. Deficyt ten i tak już oscyluje wokół 6 procent PKB, co jest uznawane za poziom dość krytyczny. Jest jeszcze trzecia możliwość - stymulowanie odpływu kapitału przez rachunek kapitałowy. Problem w tym, że zagranicznych inwestorów krótkoterminowych, czyli spekulantów, NBP już dość skutecznie zniechęcił i nadal zamierza zniechęcać. Można więc już tylko zniechęcać inwestorów krajowych do inwestycji we własnym kraju oraz zachęcać do ponownej dolaryzacji gospodarki polskiej.Prawdopodobieństwo takiego rozwoju wydarzeń jest duże i tylko bardzo umiejętne dostrajanie polityki pieniężnej i fiskalnej może zapobiec napięciom. Jest przy tym potrzebne sporo szczęścia, ponieważ margines błędu został wykluczony tak przez NBP, jak i Ministerstwo Skarbu Państwa. O ile jednak NBP cechuje pewna konsekwencja w działaniach - jakkolwiek by je oceniać - to nie można powiedzieć tego samego o Ministerstwie Skarbu i procesie prywatyzacji.Jednak wiosna napawa optymizmem, więc życzmy sobie szczęścia przynajmniej do końca tego roku.
Rafał Antczak
Fundacja CASE