Praktyczne spojrzenie

Polska ma pewną ciekawą specyfikę. Żeby naprawdę zrozumieć, co się w niej dzieje, trzeba cały czas siedzieć na miejscu i nigdzie się nie ruszać. A przekonałem się o tym, gdy zaledwie na parę dni wyjechałem za granicę. Po powrocie wziąłem do ręki gazetę i okazało się, że nie jestem w stanie zrozumieć głównej wiadomości z pierwszej strony.Był to wielki i triumfalny artykuł o nowej, wspaniałej emisji dwuletnich obligacji skarbowych. I cóż niby jest najwspanialszym elementem tej oferty? To, że tych obligacji prawie nigdzie nie będzie można sprzedać, bo emitent nie zamierza wprowadzić ich do obrotu ani na giełdzie, ani na CeTO! Zaraz, zaraz... Cały czas mnie uczono, że dla nabywcy obligacji główną ich atrakcją jest - w odróżnieniu od lokaty bankowej - duża łatwość sprzedaży (czyli wysoka płynność obrotu). Żeby tę płynność zapewnić, emitenci przechodzą uciążliwą procedurę wprowadzenia papierów wartościowych do publicznego obrotu. Obligacje skarbowe znajdują się w publicznym obrocie z mocy ustawy. A tu co? Emitent nie wykorzystuje takiego ułatwienia!Jeśli więc nabywca obligacji będzie potrzebował pieniędzy, sam będzie musiał znaleźć kogoś, kto zgodzi się odeń te obligacje kupić. Nie będzie mógł dać ogłoszenia do gazety, bo zakazuje tego Prawo o publicznym obrocie papierami wartościowymi. Musi więc szukać wśród znajomych. A jak nie znajdzie? Emitent wspaniałomyślnie obiecuje, że sam będzie odkupywał obligacje - lecz na tej operacji sprzedający straci ponad 1/4 odsetek. Jednak przez pięć miesięcy nie będzie miał nawet i tej możliwości. To już chyba lepiej założyć sobie lokatę terminową w banku...W tym wszystkim jestem jeszcze w stanie pojąć jedno: że ministerstwo zachwala swój produkt - po prostu chce go sprzedać. Przestałem jednak cokolwiek rozumieć, gdy w tymże artykule znalazłem zachwyty analityków nad tak genialnym pomysłem emitenta. Pozwolą Państwo, że zacytuję słowa analityka z dużego domu maklerskiego (litościwie opuszczę nazwisko): "To, że obligacje te nie znajdą się w obrocie jest usprawiedliwione. Tzw. przeciętni obywatele nie mają bowiem nawyku oszczędzania i mają problemy ze zrozumieniem, na czym polega obrót na rynku wtórnym".Jeżeli klienci nie rozumieją, na czym polega usługa świadczona im przez ten dom maklerski, należy im to wyjaśnić i zachęcić do skorzystania z usługi - przecież ta firma żyje właśnie z pośredniczenia w obrocie giełdowym! Gdybyśmy chcieli konsekwentnie zastosować się do wspaniałej opinii analityka, powinniśmy zażądać zamknięcia giełdy i CeTO, bo przecież "przeciętni obywatele mają problemy ze zrozumieniem". No cóż, ja również zostałem zaliczony do tych przeciętnych, gdyż rzeczywiście mam takie problemy. Ale żeby analityk domu maklerskiego cieszył się, iż jego pracodawca straci klientów?Popuśćmy wodze fantazji. Tzw. przeciętni obywatele nie znają języków obcych. Zamiast więc uczyć języków w szkołach, należy wszystkim Polakom zakazać używania jakiegokolwiek języka poza polskim. Następnym razem, gdy będę wyjeżdżał za granicę, będę musiał najpierw popytać wśród znajomych cudzoziemców, czy ktoś przypadkiem nie zna polskiego, by mi służył za tłumacza (przypominam, że nie mogę dać ogłoszenia do gazety). A gdy nikogo takiego nie znajdę, zawsze (oprócz pięciu miesięcy na każde dwa lata) mogę przecież skorzystać z usług tłumacza ministerialnego...Jak mawiał Zulu-Gula, który jednak nauczył się języka polskiego: "Polska to jest dziwna kraj"...

KRZYSZTOF GRABOWSKI

prezes Związku Maklerów i Doradców

Tekst stanowi wyraz osobistych poglądów autora