W przeszłości tak zwane długie weekendy skłaniały do uprzedniej wyprzedaży akcji, a skoro nie miało to do tej pory miejsca, świadczy z pewnością o dużej dojrzałości posiadaczy akcji oraz o ich sporym zaufaniu do siły rynku. Nie da się przy tym nie zauważyć rosnącej siły relatywnej polskiej giełdy, a nawet całej Europy Środkowowschodniej względem rynków rozwiniętych, co należy wiązać z polepszającym się postrzeganiem gospodarek regionu. Można by jedynie narzekać na utrzymujące się od kilku miesięcy stosunkowo niewielkie obroty, głównie za sprawą ograniczonej aktywności inwestorów zagranicznych. Operując pojęciami zaczerpniętymi z analizy technicznej, można pokusić się o stwierdzenie, że są oni w znacznej mierze wyprzedani, to znaczy udział akcji spółek z regionu w ich portfelach jest niższy, niż wynikałoby to z alokacji rekomendowanych np. przez IFC. Oznacza to, że w niedługiej perspektywie mogą oni występować z większym prawdopodobieństwem po stronie popytowej, a tymczasem brakuje tylko pewnego katalizatora, który mógłby ten proces przyspieszyć. Na razie będziemy świadkami próby nerwów, jaką przechodzić będą krajowi inwestorzy w obliczu korekty na rynkach rozwiniętych, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Nie podejmując się prób oszacowania potencjalnego zakresu spadków na Dow Jonesie, nie wykluczałbym intuicyjnie, że korekta mogłaby sprowadzić indeks amerykański nawet lekko poniżej magicznego poziomu 10 000 punktów, po czym dopiero nastąpiłby powrót do spokojnego trendu wzrostowego. Wydaje się bowiem, że fundamenty leżące u podstaw amerykańskiej hossy są nadal silne, natomiast tamtejsi inwestorzy będą nieco ostrożniejsi i z pewnością będą czekać na kolejną porcję danych makroekonomicznych, zwłaszcza dotyczących inflacji i popytu konsumpcyjnego. Nie wydaje się więc celowe wyzbywanie polskich akcji, lecz raczej wykorzystywanie ewentualnych korekt do powiększania pozycji.

.