Leeson, Buffett i Hori
Zachłanność jest dobra - twierdzi Jonathan Hoenig. W książce "Greed is good" pisze o swojej młodzieńczej fascynacjirynkiem giełdowym. Ekscytowała go myśl, że można zarobić dużepieniądze bez specjalnego wysiłku.Różne wersje owej zachłanności znajdziemy w losach trzech bohaterów prasy finansowej ostatnich dni: Nicka Leesona, Warrena Buffetta i - nie znanego dotąd bliżej Japończyka - Yoshito Hori.Nick Leeson, były trader Baringsa w Singapurze, po odsiedzeniu nieco ponad połowy wyroku wylądował na brytyjskiej ziemi, chcąc ułożyć swoje życie po nowemu. Do historii międzynarodowych finansów przeszedł jako człowiek, który położył na łopatki najstarszy bank kupiecki na Wyspach Brytyjskich. Obciążony stratami w wysokości 1,4 mld USD Barings za symbolicznego funta przeszedł pod kontrolę Holendrów z ING.N. Leeson, bez dostatecznego nadzoru ze strony swoich przełożonych, operował na trudnym i ryzykownym rynku instrumentów pochodnych. Obracał pieniędzmi nie swoimi, lecz klientów banku, w którym pracował. Wszystko szło dobrze dopóty, dopóki wygrywał i zarabiał, czyli do trzęsienia ziemi w japońskim mieście Kobe w styczniu 1995 r., które odwróciło trend na giełdzie w Tokio.Wzlot i upadek Leesona przedstawia jego książka "Rogue trader" (Trader oszust) oraz nakręcony na jej podstawie film pod tym samym tytułem, który niedawno wszedł na ekrany kin. Recenzent tygodnika "The Economist" podsumował nie tylko to dzieło, ale także przełożonych Leesona, którzy według niego nie mieli nawet kwalifikacji, by prowadzić zwykły "sklep za rogiem".Leeson mimo wszystko odegrał też rolę pozytywną, gdyż jego przypadek skłonił instytucje nadzoru nad rynkami finansowymi do zdyscyplinowania firm operujących instrumentami pochodnymi.Natomiast Warren Buffet, jeden z najbogatszych ludzi Ameryki i największy inwestor na tamtejszym rynku kapitałowym, chyba nie interesuje się tymi instrumentami. Ma opinię długodystansowego konserwatysty. Kupuje dobre firmy po właściwej cenie i nie po to, aby szybko je spieniężyć. Specjalizuje się w pomnażaniu ich wartości. Ostatnio odkrył się przed reporterem tygodnika "Business Week". Pozwolił nawet ze sobą trochę polatać.W. Buffett zyskał sławę jako genialny inwestor giełdowy, a jego dzieło to Berkshire Hathaway, firma, którą stworzył z niczego, a później - w wyniku licznych zakupów - obudował innymi przedsiębiorstwami. Doroczne walne akcjonariuszy (ostatnio przybyło ich ok. 15 tys.) to podobno prawdziwy "Woodstock kapitalistów". Dla Buffetta jest bardzo ważne, aby dzieło przetrwało w takiej samej formie także po jego śmierci. Jak obraz na ścianie muzeum. W ubiegłym roku Berkshire miało rekordowe wyniki. Zysk netto wzrósł o 48%, do 2,8 mld USD, przychody zaś osiągnęły poziom 13,8 mld USD.25 lat temu Buffett przygodę w biznesie zaczynał od konającej fabryki włókienniczej, a w końcu minionego roku kapitał akcyjny Berkshire Hathaway osiągnął poziom 57 mld USD. Warren Buffett zdystansował takie uznane potęgi, jak General Electric i Microsoft. Od 1965 r. do grudnia 1998 r. wartość księgowa na akcję rosła w tempie 24,5% rocznie, wobec 12,9-proc. dynamiki spółek z indeksu Standard&Poor's 500.Anthony Bianco z "Business Week" wyliczył, że 10 tys. USD zainwestowane w Berkshire Hathaway w 1965 r. miałoby obecnie wartość 51 mln USD. W tym samym okresie "pięćsetka" S&P urosłaby do 497 431 USD.Od takiego człowieka jak Warren Buffett można się sporo nauczyć, skorzystał z tego nawet Bill Gates. Ale Japończyk Yoshito Hori, były pracownik Sumitomo, sam postanowił wziąć się do nauczania ludzi na biznesowym świeczniku.Najpierw jednak doszkolił się w Harvardzie, a dopiero później przyszła mu do głowy myśl, że trzeba pójść własną drogą, a nie w stadzie potężnej korporacji. Jego koledzy z Sumitomo byli zszkowani, gdyż Hori porwał się na tradycję i konwencję. Menedżerowie japońskich korporacji dotąd nie widzieli możliwości zrobienia kariery poza wielką firmą.27-letni wówczas Yoshito Hori postawił na swoim. W styczniu 1992 r. założył szkołę biznesu Globis Corp., która w ubiegłym roku zarobiła netto 10 mln USD, 50% więcej niż rok wcześniej. Czy może być większa satysfakcja niż powitanie w sali wykładowej swoich byłych szefów?Zachłanność ma różne oblicza. Być może lepsze wyniki osiąga się angażując własne pieniądze.
ANDRZEJ TUSZYŃSKI