W wieku globalnych sieci internetowych i powszechności informacji musiało do tego dojść. Pojawiło się pytanie, czy informacja rynkowa i w ogóle - gospodarcza należy do każdego, czy tylko do tych, którzy ją tworzą? I na jakich warunkach można (czy trzeba) ją udostępniać?W wypadku giełd akcji, a także towarowych giełd terminowych, to one właśnie decydują, które informacje (i w jakim zakresie) mogą udostępniać za darmo lub za opłatą.W większości giełdy nie są firmami nastawionymi na zysk, lecz - jak głoszą niektórzy ich apologeci - raczej instytucjami użyteczności publicznej, udostępniającymi swoje pomieszczenia i urządzenia uczestnikom rynku. Muszą one jednak żądać za swoje informacje określonych opłat, choćby dla pokrycia kosztów ich opracowywania i publikowania. W niektórych przypadkach opracowania i inne teksty giełd są dystrybuowane za darmo (np. roczne sprawozdania), jednak mają one często charakter promocyjny danej giełdy i traktowane są jako reklama.Duże giełdy dysponują rozbudowanym aparatem informacji ogólnej i szczegółowej, a sposoby (i ewentualnie - opłaty) korzystania z jego usług są podawane w giełdowych informatorach i cennikach.Jednak to, co wzbudziło ostatnio w Stanach Zjednoczonych szczególnie kontrowersje, to kwestia praw własności do podstawowej informacji, jaką są bieżące - dostarczone w czasie rzeczywistym - notowania giełdowe. Czy właścicielem tych notowań są giełdy, jako administratorki rynku, czy też uczestnicy tego rynku, którzy te notowania tworzą poprzez sprzedawanie i kupowanie akcji?Jak zwykle w takich kontrowersjach rzecz idzie o pieniądze, może nie o sumy niebotyczne, ale jednak. W 1998 r. nowojorska NYSE, ogólnoamerykańska NASDAQ oraz inne główne giełdy USA uzyskały ze sprzedaży swoich informacji łącznie ponad 400 mln USD. Giełda nowojorska pobiera od swoich użytkowników jednego centa za każdorazowy dostęp do notowania akcji w czasie rzeczywistym. Wprawdzie ma ona zamiar obniżyć tę opłatę do 0,75 centa, to jednak wielkie domy maklerskie - codziennie zasięgające tysiący takich informacji od NYSE, ponoszą z tego tytułu wydatki sięgające dziesiątków milionów dolarów rocznie.Główni użytkownicy rynku sprzeciwiają się nie tyle obowiązkowi płacenia giełdom za informacje o notowaniach, ile ewentualnemu nabyciu przez giełdę prawa własności do nich. Oznaczałoby to bowiem w przyszłości możliwość podnoszenia opłat, a nawet (co jest raczej tylko kwestią teoretyczną) odmawiania sprzedaży informacji. Poza tym, niektóre firmy brokerskie, a zwłaszcza firmy analityczne i "informatorskie" obawiają się, że giełdy mogłyby żądać opłat również za podawanie notowań z przeszłości.Giełda nowojorska nie nalega na ustanowienie prawa własności do notowań, jest jednak zainteresowana w tym, aby zaaprobowano - oficjalnie i prawnie - jej dotychczasową, a więc trwającą od dziesięcioleci praktykę sprzedawania notowań.NYSE wychodzi z założenia, że notowania istnieją jedynie dlatego, że giełda ma moc ich tworzenia (parkiet giełdowy jest niejako "fabryką" notowań) i dlatego ma prawo do ich sprzedawania.Domy maklerskie podważają tę argumentację twierdząc, że informacja rynkowa jest własnością ogółu i że notowania giełdowe są po prostu faktami, takimi jak wysokość temperatury powietrza, huragany czy katastrofy kolejowe.Grupy interesów przeniosły już tę kwestię na forum amerykańskiego Kongresu, który będzie musiał znaleźć salomonowe rozwiązanie.

Z.S.