W pobliżu gospodarki
Wczesnąwiosną w prasie pojawiły się spekulacje, do jakiego stopnia wejście do gry funduszy emerytalnych ożywi rynek. Wyliczano, ile to pieniędzy ze składekfundusze ulokują w papierach skarbowych,jak zachowa się giełda, gdy choćby 20 procent z miliarda złotych składek zbieranych miesięcznie pójdzie na zakup akcji. Mówiło się nawet o tym, jakie walory będą preferowane.
Przegląd poglądów był pełen - od zupełnego entuzjazmu do głębokiego sceptycyzmu. Optymiści twierdzili, że będzie to olbrzymi pozytywny impuls, wieszczyli wzrost indeksów giełdowych i długotrwałą hossę. Nawiasem mówiąc, to samo można było usłyszeć przed wejściem na rynek akcji Telekomunikacji i jakoś cudu nie było.Sceptycy ostrożnie oceniali, że wprawdzie fundusze spowodują ożywienie na giełdzie, ale nie od razu i że realny ich wpływ na rynek może się zaznaczyć nie wcześniej, niż w końcu tego roku. Mam dowody na piśmie, że należałem do drugiej grupy.Co z tego - znowu życie przerosło kabaret. I to jeszcze jak!Jak często bywa w takich przypadkach, nikomu nie udało się przewidzieć, jak będzie wyglądać pole bitwy o nowy system emerytalny cztery miesiące po starcie funduszy, gdy należy do nich prawie sześć milionów ludzi.Z oceny sytuacji wynika, że niemal na pewno tak samo jak teraz będzie za dwa czy cztery miesiące. Tak samo oznacza to bliski zeru wpływ na giełdę i w ogóle na rynek kapitałowy, totalny bałagan, setki tysięcy lipnych uczestników funduszy, zatkany system informatyczny ZUS, nie radzący sobie z identyfikacją zgłaszanych umów i kolosalne zaległości w przelewaniu składek na konta funduszy.Prezes ZUS ocenia te zaległości na "prawdopodobnie 600 milionów złotych". Kluczowe jest w tym cytacie słowo "prawdopodobnie". Niewiele wiadomo na pewno - brak dokładnych danych o liczbach uczestników, zaawansowaniu ich identyfikacji, kwotach wpłat pracodawców do ZUS i wysokości sum przelanych na konta poszczególnych funduszy. Szefowie ZUS i Prokomu robią dobrą minę do bałaganu i mówią, że w listopadzie wszystko będzie już grało. Być może - po kolejnych oświadczeniach ZUS uwierzę, jak zobaczę.Panom Alotowi (ZUS) i Krauzemu (Prokom) nie dziwię się - co niby mają mówić? Że problem ich przerósł, że zawalili?Nie rozumiem jednak pokornego milczenia funduszy emerytalnych. Miesiąc, dwa można wierzyć i czekać, ale dziś wiadomo, że ten totalny, niewyobrażalny bałagan potrwa w sumie pół roku, jeśli nie więcej. Tracą na tym uczestnicy funduszy, których pieniądze nie pracują dla nich tam, gdzie powinny. Załóżmy, że nikogo (ani ZUS, ani funduszy) to specjalnie nie obchodzi. Tracą jednak same fundusze. I nic.A mogłyby przecież zrobić co najmniej dwie rzeczy. Pierwsza, to publiczna awantura (duża wspólna kampania w mediach) uświadamiająca tym kilku milionom ludzi, co, przez kogo i dlaczego się dzieje. Druga, to zakulisowe lobbystyczne działania, aby władza wymusiła na ZUS zmianę podejścia do jego obowiązków i wyciągnęła konsekwencje.Na razie jest bowiem tak: firma totalnie sprawę zawaliła i nic się nie dzieje. Sprawę, która dla koalicji jest ogromnie ważna, od której dobrej realizacji zależy w znacznej mierze wizerunek tejże koalicji i szanse w kolejnych wyborach.Nie namawiam do szukania kozła ofiarnego, ale do wyciągania konsekwencji, do odpowiedzialności za pracę.Nie jest więc tak, że jedynie ZUS i Prokom są winne bałaganu. Fundusze emerytalne i rządząca koalicja także zgrzeszyły, co najmniej zaniedbaniem i biernością. A odbija się to na nas wszystkich, giełdy (a zatem i PARKIETU) nie wyłączając.
JAN BAZYL LIPSZYC