Chłodnym okiem

Ambasador pewnego kraju przed wyjazdem z Polski opowiadał o wrażeniach ze swojej kilkuletniej misji w naszym kraju. Z uznaniem wyrażał się o postępach w tworzeniu gospodarki rynkowej, dawał przykłady spektakularnych zmian, nie omieszkał jednak wskazać na słabości w rozwoju Polski, zwłaszcza w budowie infrastruktury. Na koniec relacjonował rozmowy z inwestorami ze swojego kraju. Inwestorzy po usłyszeniu o pozytywach pytali o złe wiadomości. Ów ambasador (poza protokołem, oczywiście) rzucał trzy litery: pi, es. el.Opowieść ambasadora przypomniała mi się, kiedy przypadkiem znalazłem się na stronie internetowej tzw. ludowców. Lektura zawartych tam poglądów dostarcza jak najgorszych wrażeń. Prywatyzacja nazywana jest tam "rozgrabianiem resztki majątku narodowego", a program NFI "wywłaszczaniem Polaków z pokaźnej części wspólnego majątku". Dowiedziałem się także, że mój instytut ma w polskiej telewizji publicznej "wyłączność na interpretowanie zjawisk gospodarczych".Demokracja ma to do siebie, że wszystkim zapewnia wolność słowa. Zasada jest taka, że każdy ma prawo głosić swoje poglądy, włączając wszelkie brednie, a rynek (publiczność) dokonuje selekcji i odrzuca nieprawdę wraz z bredniami. Obawiam się jednak, że duża część społeczeństwa polskiego została tak ogłupiona, że nie jest w stanie dokonywać takich selekcji. Wielu ludzi słuchających wywodów ludowców i innych niezadowolonych polityków wierzy w głoszone przez nich tezy. Ludzie często tłumaczą swoje niekorzystne położenie materialne spiskowymi teoriami.Scenariusz powstrzymywania reform rynkowych, a zwłaszcza prywatyzacji, jest realizowany na Białorusi. Krajowi temu grozi niewyobrażalny regres cywilizacyjny z powodu zaniechania reform i powrotu do metod z okresu centralnego planowania. Wszystko wskazuje na to, że ludowcom odpowiadałby najbardziej model białoruski.Niedawno rozmawiałem z pewnym rolnikiem o sytuacji gospodarczej wsi. Z jego ust płynął niekończący się lament w sprawie polityki rządu, który jako cel wybrał zniszczenie rolnictwa. Moje próby wyjaśnienia pewnych spraw były nadaremne.Sprawę prywatyzacji przez kapitał zagraniczny próbowałem wyjaśnić przez analogię ze sprzedażą ziemi przez rolników na działki rekreacyjne. Działkowicze w tej okolicy stanowią dla rolników żyłę złota. Dają zatrudnienie mieszkańcom wsi przy pracach budowlanych, remontowych, ogrodniczych i wielu innych. Kupują jaja, mleko, sery, próchnicę, korę i co kto ma fantazję sprzedać. We wsi powstało kilka sklepów czynnych od świtu do zmroku. Wieś ma nową sieć gazową, a w okolicy asfaltuje się ważniejsze drogi dojazdowe. Bez działkowiczów dochody mieszkańców wsi byłyby znacznie mniejsze.Podobnie jest z kapitałem zagranicznym: daje ludziom pracę, płaci podatki do budżetu państwa i gminy, podnosi poziom techniki i kulturę pracy. Zdaniem rolnika, nie jest to w porządku, bo importuje się tanią żywność, która jest subsydiowana przez zagraniczne rządy. Wydawać by się mogło, że dojście do argumentu konkurencji i konkurencyjności pozwoli na wysunięcie argumentów przeważających dyskusję na moją stronę. Zauważyłem krowę, która, jak większość polskich krów, była oblepiona na powierzchni całego ciała nigdy nie zmywanymi krowimi odchodami. W Szwajcarii - mówię - krowy są tak czyste, jak u nas psy, a w Polsce nie myje się krów, poza jednym powiatem, gdzie holenderscy rolnicy uczyli przez kilka tygodni polskich rolników tej egzotycznej dla nich umiejętności. "Panie, po co ten cyrk, wystarczy umyć wymiona" - usłyszałem w odpowiedzi.

BOHDAN WYŻNIKIEWICZ NSTYTUT BADAŃNAD GOSPODARKĄ RYNKOWĄ