Czy koniec ery Greenspana?

W ostatnich dniach nastąpiły zmiany personalne na szczytach finansowej władzy, a dalsze są oczekiwane. Odchodzą ze swych stanowisk ludzie, których nazwiska są w skali międzynarodowej symbolami polityki walutowej. Co oznaczają te roszady dla światowych rynków, jak się je komentuje?W lutym tego roku, kiedy na rynkach finansowych nastąpiło uspokojenie, amerykański tygodnik "Time" poświęcił artykuł osobistościom, które w czasie globalnego kryzysu, wspólnie z Bankiem Światowym, MFW i rządami, intensywnie pracowały nad jego zażegnaniem i - jak to ujęto - uratowały świat od katastrofy. Na okładce zamieszczono zdjęcia: sekretarza skarbu USA Roberta Rubina, jego zastępcy Lawrence'a Summersa i prezesa Fed Alana Greenspana. Spośród osobistości nieamerykańskich, uczestniczących w tej akcji ratunkowej, znalazł się w tym gronie Eisuke Sakakibara, zastępca japońskiego ministra finansów, słynny "Mister Yen". Niezależnie od swej roli w przezwyciężaniu kryzysu międzynarodowego, wszyscy oni przez wiele lat odgrywali ważną rolę w kształtowaniu polityki gospodarczej swoich państw. Parę Rubin - Greenspan uważano za najlepszy tandem - u steru gospodarki - w historii USA.W USA Summers - po zatwierdzeniu przez Senat - objął oficjalnie resort skarbu, a jednocześnie nasiliły się spekulacje na temat obsady personalnej Urzędu Rezerwy Federalnej. W Japonii ustąpił Sakakibara, a jego stanowisko zajął dyrektor generalny biura finansów międzynarodowych resortu skarbu - Haruhiko Kuroda.Architekt SummersTen 44-letni ekonomista po Harwardzie, od czterech lat numer dwa w resorcie skarbu, ma bogate doświadczenie w zakresie finansów międzynarodowych. To jemu właśnie Clinton i Rubin powierzyli zadanie nakreślenia - we współpracy z partnerami z Grupy G7 - zarysów przyszłej światowej "architektury finansowej". Pojawiły się więc opinie, że głównym jego zadaniem będzie baczenie, aby odnowa gospodarcza w świecie - do której zresztą w jakimś stopniu się przyczynił - nie uległa załamaniu.Tymczasem na przesłuchaniach w Senacie Summers przedstawił długą listę swoich priorytetowych celów, przy czym zaskoczenie wywołała nie tyle przewaga celów wewnętrznych (bądź co bądź Summers odpowiada teraz za cały resort), ile ich ambitny charakter. Według "Washington Post", należą do nich: agresywne spłacanie długu narodowego, nakłonienie Amerykanów do większego oszczędzania, generalny remont ubezpieczeń społecznych i opieki zdrowotnej, zatrzaśnięcie "furtek podatkowych" wykorzystywanych przez korporacje, uczynienie z Internal Revenue Service (urzędu podatkowego) instytucji bardziej poważanej, promowanie otwartych rynków globalnych przy jednoczesnym znajdowaniu sposobów pomagania robotnikom amerykańskim, którzy tracą pracę wskutek zagranicznej konkurencji. Z zadań zewnętrznych Summers wymienił swój współudział w rewidowaniu reguł finansów międzynarodowych.Deklaracje te przyjęto sceptycznie. Wprawdzie administracja Clintona przyczyniła się do dużej nadwyżki budżetowej - pierwszej od dziesięcioleci - i opracowała nowe propozycje reformy opieki zdrowotnej, ale ma przed sobą zaledwie półtora roku urzędowania, toteż urzeczywistnienie celów wymienionych przez Summersa jest problematyczne.Jak przewiduje Bruce Steinberg, główny ekonomista Merrill Lynch, w ostatnich 18 miesiącach odchodzącej administracji głównym zadaniem sekretarza skarbu będzie załatwianie międzynarodowych problemów finansowych.Istotnie - wydaje się, że największym sukcesem nowego sekretarza skarbu byłoby niedopuszczenie do nowej serii kryzysów międzynarodowych. W sferze gospodarki amerykańskiej, odnotowującej dynamikę, o jakiej jego niektórzy poprzednicy mogli tylko marzyć, zadanie Summersa powinno raczej sprowadzać się do tego, aby jej w niczym nie zaszkodzić. Optymiści nie zakładają zmiany polityki prowadzonej przez Rubina. Summers uchodził za jego alter ego i miał wspólne z nim zapatrywania na kierunek tej polityki. Zagadką jest natomiast jakość przyszłej współpracy Summersa z Greenspam, ponieważ jego wypowiedzi na ten temat były - jak dotąd - enigmatyczne.Odszedł "Mister Yen"Najlepszą ilustracją rangi i wpływów Eisuke Sakakibary było to, że uważano go za głównego manipulatora kursem jena, że jego wypowiedzi wstrząsały rynkami walutowymi i że - jak napisał "Newsweek" - na spotkaniach Grupy 7 ich uczestnicy wysłuchiwali z większą uwagą właśnie jego, a nie szefów delegacji - prezydentów i premierów, ulegając sile jego przekonywania. Na przykład w 1997 r. Sakakibara - wbrew faktom - systematycznie i niekiedy skutecznie forsował tezę o stałej poprawie sytuacji gospodarczej Japonii."International Herald Tribune" podaje parę przykładów siły oddziaływania tego market-shakera. Pisze m.in. "Jego umiejętność manipulowania rynkami była legendarna. We wrześniu ub.r. Alan Greenspan dał lekko do zrozumienia, że obniży stopy procentowe. Sprawiłoby to, że deponowanie gotówki (w dolarach) w USA stałoby się dla japońskich inwestorów o wiele mniej atrakcyjne. W 24 godziny później Sakakibara spowodował dodatkowy wzrost wartości jena. Mówiąc w sposób o wiele bardziej bezpośredni niż Greenspan, stwierdził, że "Japonia i Ameryka wspólnie obawiają się nadmiernej słabości japońskiej waluty".Odejście Sakakibary następuje w ważnym momencie długiego procesu uzdrawiania gospodarki Japonii. Wykazuje ona poprawę, a ceny akcji na giełdzie tokijskiej wreszcie rosną. W tej fazie Tokio (czytaj: Sakakibara) usiłowało nie dopuścić do zbytniego wzrostu kursu jena ze względu na potrzebę forsowania eksportu i nasilania procesu ożywienia gospodarki. Niemniej jednak od ubiegłego roku kurs jena wzrasta i według niektórych przewidywań może na koniec br. osiągnąć poziom 110 za dolara. To z kolei - niezależnie od szkodzenia eksportowi - utrudniłoby Japonii wyjście z zaklętego kręgu deflacji."International Herald Tribune" uważa, że Sakakibara zachowa swą funkcję doradczą ("o niczym się nie będzie decydować bez zastanowienia się, jakie byłoby jego zdanie w danej kwestii"). Dziennik nie wyklucza nawet, że "Mister Yen" zostanie w przyszłości ministrem finansów. Tak czy owak - zdaniem większości obserwatorów - jakiekolwiek zmiany będą dotyczyć raczej stylu niż meritum. Sukcesor Sakakibary - Kuroda - też będzie próbował wpływać na kurs jena, ale w sposób spokojniejszy i bardziej dyskretny.A co z Greenspanem?Kadencja szefa Fed wygasa dopiero w czerwcu przyszłego roku, ale w Waszyngtonie i na rynkach finansowych panuje opinia, że decyzja w sprawie jego kolejnej, czwartej już pięcioletniej kadencji powinna zapaść szybko. Zdaniem "Financial Times", są ku temu dwa powody. Po pierwsze - cykl i praktyka wyborów prezydenckich nie pozwalają, aby tak ważną decyzję personalną opóźniać aż do czasu rozgrzania się kampanii. Tak na przykład uważają republikanie. Po drugie - co ważniejsze - jeśli Greenspan nosi się z zamiarem odejścia, to rynki finansowe powinny być o tym uprzedzone, i to wcześnie. Koniec ery Greenspana może bowiem okazać się punktem przełomowym w gospodarce i rynki muszą się do tego odpowiednio przygotować.Decyzja o nominacji należy do prezydenta, ale musi ją zatwierdzić Senat. Wprawdzie jest on opanowany przez republikanów, ale - z racji zasług i reputacji Greenspana - z pewnością nie odrzuciłby jego kandydatury. Problem polega na tym, że - jak dotąd - ani sam Greenspan, ani Clinton nie wypowiadają się w tej sprawie.Zdaniem "Financial Times", powody milczenia mogą być albo niewinne, albo wręcz cyniczne. Do tych pierwszych należałoby: niezdecydowanie Greenspana, który nie wie jeszcze, jaki jego krok służyłby lepiej gospodarce; uprzejmość Clintona, który czeka z decyzją na ostateczne postanowienie Greenspana, przy założeniu jednak, że szef Fedu z pewnością zgodziłby się zadośćuczynić prośbie prezydenta - gdyby ten chciał go nakłaniać do pozostania na stanowisku; zwykła opieszałość Clintona w załatwianiu spraw.Wymienia się jednak również powody cyniczne: Biały Dom umyślnie wstrzymuje się z decyzją, gdyż chciałby móc wpływać na Greenspana w zależności od potrzeb kampanii wyborczej.Gospodarka amerykańska kwitnie dalej (niektórzy twierdzą, że się przegrzewa), co sprzyja szansom Ala Gore'a. Mogłaby im natomiast zaszkodzić seria podwyżek stóp procentowych, dokonana w celu ostudzenia koniunktury.Dodajmy, że brytyjski "Economist" podziela ten sposób rozumowania, ale jest jeszcze bardziej cyniczny. Pisze, że Clinton, a także Greenspan nie chcą pęknięcia "bańki" cenowej przynajmniej do końca swoich kadencji. Przypisuje więc im postawę w rodzaju: "po nas choćby potop".Bez względu na to, kto ma rację i jakie są przesłanki wniosków, szybkie wyklarowanie sytuacji w tej sprawie byłoby z korzyścią dla gospodarki amerykańskiej - i światowej.

Z.S.