Co mnie zastanawia

Analiza techniczna, to dziedzina wiedzy wzbudzająca wiele kontrowersji. Przez jednych jest uwielbiana, przez innych pogardzana. Nie można analizie technicznej odmówić statusu co najmniej metody podejmowania decyzji inwestycyjnych, w wielu przypadkach dość użytecznej i skutecznej. Jej wskazań lekceważyć się nie da. Czasem jednak jej założenia poddawane są ciężkim próbom. Wydaje się, że nasz rynek dostarcza wielu pretekstów do takich prób, a to za sprawą występowania na nim całkiem nietypowych formacji.Nie mogę przyznać sobie tytułu specjalisty w dziedzinie analizy technicznej, jednak mam pewne doświadczenie w tym zakresie. Największe osiągnięcia odniosłem w pierwszych latach istnienia naszej giełdy, a więc w okresie, gdy dostęp do fachowej literatury - nie mówiąc już o programach komputerowych - był żaden. Wówczas opracowałem kilka wskaźników pomocnych przy analizie sytuacji na rynku. Potem okazało się, że całkiem niepotrzebnie się wysilałem. Wszystko było znane już wcześniej i wystarczyło dotrzeć do kilku książek. Od wielu lat obserwuję wykresy kursów akcji notowanych na naszej giełdzie.Na ogół kształt wykresów nie budził większego zdziwienia, nawet w przypadku szaleńczych "jazd" w dół lub w górę. Zjawiska te można było lepiej lub gorzej uzasadnić, nawet wówczas, gdy chodziło o czystą spekulację. Wszystko mieściło się w ramach nakreślonych przez analizę techniczną. Można było wyrysowywać dowolne, sklasyfikowane w teorii formacje. Można też było na ich podstawie lepiej lub gorzej przewidywać dalszy rozwój sytuacji na rynku danego papieru wartościowego.Jednak mniej więcej dwa lata temu zaczęły pojawiać się formacje dość trudne do interpretacji, w oparciu o zasady głoszone przez analizę techniczną. Co gorsza, trudno było przewidzieć ich wystąpienie oraz dalszy kierunek ruchu kursu po ich zakończeniu. Występowały one najczęściej tylko raz w historii notowań danej spółki, co czyniło je jeszcze bardziej tajemniczymi i trudno było je wykorzystywać do podejmowania decyzji. Przy odrobinie wyobraźni można założyć, że ich kształt najbardziej zbliżony jest do kielni - narzędzia murarskiego. Formacja kielni występowała najczęściej w przypadku niewielkich spółek o krótkim giełdowym rodowodzie. Wyglądało to tak, że w trakcie pierwszych kilku-kilkunastu sesji po debiucie, kurs utrzymywał się na niemal identycznym poziomie, kreśląc krótką poziomą linię, która w moim porównaniu stanowi uchwyt kielni. Tej fazie towarzyszyły na ogół dość wysokie obroty. Po tym niezbyt długim okresie następował gwałtowny, jednostajny i nieprzerwany spadek kursu - to formowała się pionowa część, łącząca uchwyt kielni z jej powierzchnią roboczą. I wreszcie powstawała część zasadnicza formacji, czyli niemal płaski, poziomy obszar o różnej długości, świadczący, że o spółce niemal wszyscy zapomnieli (w tej fazie obroty są zwykle śladowe).Ostatnio jednak znacznie częściej pojawia się inna odmiana opisywanej formacji, a mianowicie odwrócona kielnia. Tym razem punktem wyjścia jest płaska, pozioma platforma (niewielkie obroty, spółka zapomniana przez inwestorów). Potem nagle następuje silne wybicie w górę (pionowa linia łącząca część roboczą z uchwytem) i następnie kształtowanie się uchwytu (znów pozioma linia). W tym przypadku proporcje między poszczególnymi częściami formacji mogą być nieco zachwiane, lecz analogie są dość widoczne. Oczywiście formacja odwróconej kielni, dość trudna do wyjaśnienia na gruncie analizy technicznej, jest prosta do interpretacji zdroworozsądkowej - występuje ona najczęściej w momencie ogłoszenia wezwania do sprzedaży akcji danej spółki po cenie wyższej niż bieżący kurs rynkowy.Nijak nie mogę jednak zrozumieć zjawisk, które od pewnego czasu rządzą kształtowaniem się wykresu kursu Bakomy. Czyżby inwestorzy składający zlecenia korzystali z linijki? Swoją drogą, przy niewielkich obrotach za niezbyt duże pieniądze, zawzięty inwestor mógłby wygenerować na wykresie kursów sporej części spółek niemal dowolną figurę geoczną, wnosząc swój wkład w rozwój analizy technicznej.

ROMAN PRZASNYSKI