W pobliżu gospodarki

Nie ma co ukrywać - nie jest za dobrze. Prognozy większości liczących się instytutów i ośrodków badań ekonomicznych, jeśli chodzi o wzrost PKB, wysokość deficytu budżetowego i kilka innych ważnych parametrów, znacząco odbiegają od oficjalnych danych rządowych, będących podstawą tegorocznego budżetu. Co gorsza - wygląda na to, że większość niepomyślnych przewidywań się sprawdzi.

CASE, NOBE, LIFEA, IBnGR oceniają możliwy do osiągnięcia wzrost PKB na 3,6 do 3,9 procent W ustawie budżetowej jest (czyli nadal obowiązuje) zapisany wzrost o 5,1 proc. Prawda, nikt nie twierdzi już, że możliwe jest utrzymanie wzrostu zadekretowanego w ustawie budżetowej, Leszek Balcerowicz mówi o 4 procentach ale i tak jest to szacunek najbardziej optymistyczny z pojawiających się publicznie.Deficyt budżetowy ma wynieść 2,15 proc. PKB. Oceny wymienionych powyżej ośrodków, wsparte autorytetami tej miary co Andrzej Bratkowski, Władysław Welfe, Witold Orłowski, oscylują pomiędzy 2,1, a 2,75 proc. Po lipcu budżet osiągnął 96-97 proc. całorocznego deficytu.Rozbieżności istnieją także jeśli chodzi o inflację - ekonomiści mówią o 6,5 do 7,5 proc. (grudzień do grudnia), a ustawa budżetowa o 8,5 proc. Z tego jednak nie czyniłbym nikomu zarzutu, choć inflacja, niższa niż planowana, także powoduje perturbacje budżetowe, gdyż oznacza mniejsze nominalnie wpływy do kasy państwa. Dochody budżetu w skali roku mogą być o 2 miliardy złotych niższe od planowanych. Po pierwszym półroczu wyniosły 43,6 proc. planu rocznego, gdy wydatki - blisko 48 proc.Starczy tych liczb, jak na uzasadnienie felietonowego stwierdzenia, że nie jest dobrze. Większość wskaźników, publikowanych przez GUS, jest gorsza niż w pierwszym półroczu poprzedniego roku - w tym, oprócz już wymienionych, wartość produkcji sprzedanej i wysokość bezrobocia.Nic dziwnego, że podniosły się już głosy, iż trzeba myśleć o nowelizacji budżetu. Mówią o tym (z obawą) członkowie Rady Polityki Pieniężnej, co poniektórzy członkowie koalicji rządzącej, a nawet rządu (ze starannie skrywaną satysfakcją), obawia się również takiej konieczności wielu ekspertów.Co w tej sytuacji robi człowiek odpowiedzialny za finanse kraju? Nadal utrzymuje, że budżet w swoich zasadniczych parametrach jest do zrealizowania i jego nowelizacja nie jest konieczna. I oczywiście ma rację. Ale nie w tym sensie, że na pewno uda się zrealizować plan dochodów i wydatków budżetowych.Być może konieczność nowelizacji budżetu jest już przesądzona - nie wiem i mam nadzieję, że nie, ale wykluczyć się tego nie da. Nie znaczy to, że rząd powinien o takiej ewentualności głośno mówić. W gospodarce, w sytuacji tak delikatnej i trudnej, jak nasza, mówienie (przez ludzi z rządu oczywiście, bo opozycja trąbi o tym od dawna), że nie uda się utrzymać budżetu w ryzach, może mieć wszelkie cechy samospełniającej się prognozy. To jeden powód do bardzo daleko idącej powściągliwości w publicznych wypowiedziach. Drugi - to możliwość popsucia sobie opinii wśród obcych inwestorów, którzy jakoś nie lubią mało stabilnych gospodarek. Powód trzeci jest taki, że nie należy dawać przed czasem sygnałów posłom, związkom zawodowym, opozycji i wszystkim innym - nawet jeśli się wie, że projekt nowelizacji budżetu za tydzień czy dwa trafi do Sejmu. W takiej sytuacji im krótsza dyskusja, tym lepiej dla gospodarki.Spokój jest więc konieczny i dobrze, że Leszek Balcerowicz, jak dotąd - nie dał się sprowokować. Czego Mu życzę nadal na równi z życzeniem, aby tegoroczny budżet nie musiał być przerabiany. W Sejmie jest bowiem tak, że wiadomo, co się wkłada, ale nikt nie potrafi przewidzieć, co się wyjmie.

Jan Bazyl Lipszyc