Chłodnym okiem

Jak podały media, górnicze związki zawodowe zażądały od premiera ukarania winnych doprowadzenia kopalń do złej kondycji finansowej i do upadku górnictwa węgla kamiennego w Polsce. Premier podobno zna nazwiska osób z rządu i jego zaplecza, które należy ukarać.Informacja tej treści szokuje naiwnością i brakiem elementarnej wiedzy o realiach gospodarczych. Winnym upadku górnictwa jest rynek, a ściślej - kurczący się popyt na węgiel i wysokie koszty jego wydobycia w większości kopalń, a także liczni możnowładcy PRL, którzy dla swoich celów politycznych uczynili z górników arystokrację tzw. klasy robotniczej. Rynek nie zaakceptował takiej sytuacji, a tracący uprzywilejowaną pozycję górnicy, pragnąc uzyskać jak najwięcej z państwowej kasy, stanowią zagrożenie spokoju społecznego przez ciągłe straszenie strajkami i innymi akcjami protestacyjnymi.Gospodarka rynkowa nie toleruje strat gospodarczych i eliminuje te sfery działalności, które nie są w stanie być samowystarczalne. Los taki spotkał w mijającej dekadzie wiele polskich przedsiębiorstw, a niektóre branże skurczyły znacznie swoje rozmiary.O tym, że górnictwo węgla kamiennego nie ma przyszłości, było wiadomo od dawna. Polskie kopalnie są niekonkurencyjne za granicą, gdzie można kupić tani węgiel wydobywany często techniką odkrywkową. Węgiel jest nieekologicznym źródłem energii wypieranym przez paliwa płynne, energię atomową i niekonwencjonalne źródła energii. W Polsce także postępuje ograniczanie energochłonności produkcji. Wszystko to oznacza zmniejszanie popytu na węgiel i nic nie jest w stanie odwrócić tej tendencji. Podobny proces przechodziły kilkanaście i więcej lat temu kraje Europy Zachodniej. Pojedynek pani Thatcher ze strajkującymi górnikami brytyjskimi zakończony zwycięstwem Żelaznej Damy przez kilkanaście miesięcy elektryzował światową opinię publiczną.Polscy górnicy mają szczęście, że krajowi politycy nie wykazują takiej siły woli i konsekwencji, jak była premier brytyjska. Wręcz przeciwnie, kolejne rządy obchodziły się z nimi jak z jajkiem i przez osiem lat transformacji tolerowały nieefektywność tego przemysłu. Kiedy wreszcie obecna koalicja stanęła przed ścianą i widząc ogrom zagrożeń związany z budżetowym finansowaniem popadającego w gigantyczne długi górnictwa postanowiła coś z tym zrobić, gniew górników wybucha ze wzmożoną silą.Obawa władzy przed górnikami jest ogromna, stąd też niewyobrażalna dla innych uległość finansowa wobec pracowników tej branży. Tracący pracę nauczyciele, kolejarze czy pielęgniarki nie mogą pojąć powodów niezadowolenia górników, którzy otrzymują kilkudziesięciotysięczne odprawy.Doskonale rozumiem beznadziejną sytuację w śląskich miasteczkach zamieszkanych przez ludzi, którzy związali swój los z węglem. Z drugiej strony, los innych grup zawodowych, mniej groźnych dla władzy, jest zdecydowanie gorszy.Górnicy swoją frustrację kierują na rządzących i w nich upatrują źródła swoich nieszczęść. Skoro ma się likwidować kopalnie, redukować zatrudnienie, odbierać branżowe przywileje, to ktoś musi za to odpowiadać. Trzeba znaleźć i rozliczyć odpowiedzialnych. Jest to rozumowanie rodem z PRL, gdzie każde niepowodzenie musiało mieć swojego kozła ofiarnego.W tym przypadku winne są czynniki obiektywne, bezlitosny rachunek ekonomiczny, dążenie do racjonalizacji gospodarki i troska o pieniądze podatników. Takiej prawdy górnicy nie chcą słyszeć i nie mają zamiaru pogodzić się z nią.

BOHDAN WYŻNIKIEWICZ

Instytut Badań

nad Gospodarką Rynkową