Historyjka drobnego nieporozumienia
Wspominanie podatkowej historii koalicji AWS-UW nie ma sensu. Co to jest zresztą za historia? To nie jest żadna historia, a co najwyżej historyjka drobnego nieporozumienia. Pan Wierchowicz z UW i pan Rybicki z AWS, po ostatnim przesileniu (zanim te słowa ukażą się drukiem może okazać się już przedostatnim), zgodnie wyznali, że podatki w ogóle nigdy nie dzieliły tej koalicji. Wszystko, od samego początku do końca, wymyślili dziennikarze. Oszołomiony taką enuncjacją telewizyjny redaktor, tocząc dookoła oszalałym oczkiem, wystękał tylko, że on bardzo w imieniu środowiska koalicję przeprasza.Ale to nie wystarczy. To stanowczo za mało. Ktoś powinien za tę nie istniejącą aferę zapłacić głową. A jeśli nie, to co najmniej zdrowo beknąć. No, bo nie dość, że mamy podatki, to mamy je ustalone na kilka lat naprzód. Czegoś takiego w pokomunistycznej Polsce jeszcze nie było. Bardzo już niewiele brakuje nam do normalności. Światowym standardem jest bowiem, że podatki łatwiej podnieść niż obniżyć. Czyli odwrotnie niż u nas, gdzie dotąd politycy w trosce o bilans finansów publicznych za nic nie chcieli podatków obniżać, lecz gotowi byli przejściowo, choć jednak trwale, podwyższać je.Teraz z trudem wracamy do sytuacji łatwiejszej do zrozumienia i do wytłumaczenia w świecie normalnym: nasi politycy zdecydowali się na obniżkę podatków, gwiżdżąc na długofalowe tego skutki. Dlatego wiemy już nawet, według jakich stawek będziemy płacić podatki za czasów kolejnej odsłony rządów pokomunistycznej lewicy, stowarzyszonej z kimś dziś jeszcze nieodgadnionym, ale kogo tożsamości można już teraz z dużym prawdopodobieństwem dociekać. Być może, czego wykluczyć nie sposób, marszałek Borowski, nieźle już obeznany z podobnym dziełem, będzie musiał znów wziąć na barki lewicy odpowiedzialny trud ponownego podnoszenia podatków. Ale to dopiero od roku 2003.Teraz koalicjanci AWS-UW mogą spokojnie przystąpić do obmyślania odpowiedzi na podchwytliwe, personalne pytanie zatroskanego marszałka: jak się nie wstydzicie, koleżanki i koledzy, obniżać podatki sobie samym, a zostawiać je nie zmienione najuboższym? Trzeba z powagą pochylić się nad tym pytaniem już teraz. I to nie dlatego, żeby było ono wybitnie dorzeczne. Nie dlatego też, że jest najważniejsze. Chodzi po prostu o to, że będzie to pytanie bumerang, kwestia najczęściej powtarzana przez przeciwników redukcji podatków. A będą to pytanie powtarzać, bo ono chwyta za serce i gardło większość podatników i większość wyborców. Pan marszałek, jak zawsze, wie, co robi.Dlatego koalicja musi uzbroić się po zęby w żelazne argumenty. Nie bełkotać. Nie czerwienić się ze wstydu. Nie blednąć z wściekłości. Po prostu, po ludzku, normalnym językiem objaśnić obywatelom, oraz marszałkowi Borowskiemu, dlaczego państwo może sobie pozwolić na szybsze obniżanie podatków dla kilkuset tysięcy niż dla kilkunastu milionów podatników. Wyjaśnienie istoty tego skomplikowanego matematycznego zjawiska, przy odrobinie dobrej woli, powinno się powieść każdemu, nawet osobnikowi wyposażonemu w zdecydowanie polityczny, a nie ekonomiczny umysł. Szczególnie że czasu na wprawki i powtórki jest, wydaje się, naprawdę dosyć.Reszta roboty z podatkami, to już będzie mała betka. I wielka przyjemność. Bo taka wprawiona w ekonomicznym myśleniu i słownej żonglerce koalicja z pewnością sama sobie zdoła wyjaśnić, pod jakimż to warunkiem da się obniżać podatki bez zwiększenia nierównowagi gospodarki. Nierównowagi zewnętrznej, której wyrazem jest deficyt obrotów bieżących, oraz nierównowagi wewnętrznej, odzwierciedlanej przez deficyt finansów publicznych.Przecież wystarczy, że wicepremier Balcerowicz wypisze koalicji na tablicy prościutką tożsamość: CA(t)şSp(t) + Sg(t) - Ig(t) - Ip(t)żeby wszystko dla wszystkich koalicjantów stało się natychmiast jasne. Od razu przestaną pruć, niszczyć swoje dzieło własnymi rękami. Bo to by było dziwne. Dziwne i nawet chyba podejrzane.
JANUSZ JANKOWIAK