Politycy o bankach

Myślicie pewnie Państwo, że to tylko u nas politycy wypacają sążniste gazetowe teksty na temat banków? A gdzie tam. Wszędzie wypacają. No, fakt, u nas może trochę jednak więcej niż gdzie indziej. Ale nie ma się czemu dziwić, bo prawidłowość jest taka: im bardziej niedorozwinięty system finansowy - tym troskliwszą bywa otaczany uwagą przez zawodowych woluntariuszy. Jest to niezwykle budujące, do łez wprost wzruszające zjawisko. Z lekka metaforycznie rzecz ujmując, dałoby się je określić jako przywiązanie do legendy.To legenda, duma, poczucie misji sprawiają, że niektórym tak trudno rozstać się z przeszłością. Pisząc to mam jednak na uwadze wcale nie prezesa Kotta, prezesa Stypułkowskiego, czy jakiegokolwiek innego z grona patriotycznie nastawionych prezesów małych krajowych firm o rozproszonym akcjonariacie, skupionych na pielęgnowaniu rodzimej kultury zarządzania. Mam na względzie rzecz w dziedzinie bankowości znacznie poważniejszą, nie mniej psychologicznie pokrętną, ale za to o naprawdę wielkim wybuchowym potencjale. Chodzi o postępującą w błyskawicznym tempie destrukcję jednego z największych mitów powojennej Europy; chodzi o zamach na autorytet, kompetencje i zakres odpowiedzialności niemieckiego Bundesbanku.Kto by to pomyślał? Kto mógłby przypuszczać jeszcze niedawno, że ten najpotężniejszy, zaliczający się do najbardziej niezależnych na świecie bank centralny zostanie w ciągu jednego ledwie roku odarty nie tylko z autonomii w dziedzinie polityki monetarnej (siła wyższa - euro), ale różni niegodziwcy zamachną się też na obsługę przez Bubę niemieckiego długu publicznego? To się po prostu w głowie nie mieści. Co też takiego wyrabia się w tych rozchybotanych już całkiem, niczym zęby osiemdziesięciolatka, Niemczech?Otwarcie, w wielu wypowiedziach publicznych, kwestionowana jest przez oficjalnych przedstawicieli rządu już nie tylko idea banków publicznych, ale również zdolność Bundesbanku do efektywnej obsługi niemieckiego długu publicznego. Powiada się, że instytucja z sektora prywatnego mogłaby to robić taniej, sprawniej, szybciej, bardziej elastycznie, z korzyścią dla państwa i podatnika.Wstrząsy w Niemczech zdają się nie mieć końca, obejmując coraz to nowe, zakazane - jak się dotąd zdawało - obszary. Czy to możliwe, że Buba może stracić możliwość obsługi długu publicznego na rzecz niezależnej od polityków instytucji finansowej? Gdyby to nie były Niemcy, to można by po prostu zapytać: a dlaczego nie? Przecież takie właśnie jest doświadczenie wielu krajów. Nawet w Polsce mówiło się swego czasu (teraz ten drażliwy temat stracił jakoś pazur) o skupieniu obsługi długu publicznego w specjalnym sprywatyzowanym banku. Ale w Niemczech? Tam taki pomysł był równie prawdopodobny, jak obniżka podatków przez lewicę. No i masz Bubo placek. Stało się.Kontratak w obronie prawa banku centralnego do zaciągania i spłacania zobowiązań państwowych prowadzony jest precyzyjną ręką sztabowców z kręgów bankowo-konserwatywnych. Odebranie Bundesbankowi obsługi długu federalnego - czytamy w niemieckich gazetach długaśne wywiady i artykuły - oznacza, że: a) rząd wyzbędzie się kolejnej porcji samodzielności; b) interes narodowy wystawiony zostanie na szwank; c) będzie niebezpieczniej również pod względem ekonomicznym, bo niezależna instytucja wpuści się w maliny krótkich papierów, czego Buba nigdy by nie zrobiła; d) bezpowrotnie zniknie porządny kawał niemieckiej tradycji.I tak dalej. Pora na morał: jeśli politycy zaczynają bredzić coś o bankowej tradycji, podatnik powinien natychmiast chwytać się za portfel. Witamy w Europie.

JANUSZ JANKOWIAK