Z prof. Bartłomiejem Kamińskim, ekspertem Banku Światowego i wykładowcą na Uniwersytecie Maryland, USA, rozmawia Bogda Żukowska
Lansuje Pan tezę, że na wejściu do Unii Europejskiej najbardziej skorzystają te kraje naszego regionu, które mają największy udział w sieciach produkcyjnych. Czy może Pan to uzasadnić, ponieważ w Polsce takie podejście jest właściwie niespotykane?Międzynarodowy handel wewnątrzproduktowy to dziś najszybciej rozwijająca się część obrotów i najbardziej charakterystyczna cecha handlu pomiędzy krajami wysoko uprzemysłowionymi. Coraz bardziej zastępuje on tradycyjną wymianę opartą na podziale międzygałęziowym czy międzyproduktowym. Mówiąc mniej naukowo, chodzi o to, że np. w Brazylii pojawiają się nie tylko nadwyżki zboża z USA czy we Francji - samochody z Włoch, bo to wzbogaca ofertę, ale w produkcji niektórych zaawansowanych technologicznie wyrobów uczestniczą kooperanci z różnych krajów. Powstają w ten sposób sieci produkcyjne. Najważniejsze z nich są skupione wokół czterech dziedzin: przemysłu samochodowego, produkcji nowoczesnych urządzeń biurowych, urządzeń dla elektroniki i telekomunikacji oraz przemysłu meblarskiego. Dla analityka informacja, na ile poszczególne kraje uczestniczą w wewnątrzproduktowym podziale pracy w ramach tych sieci, to podstawa do oceny potencjału rozwojowego danego państwa i nowoczesności branż kooperujących z wymienionymi przemysłami.Czy to podejście sprawdza się w przypadku wymiany handlowej krajów kandydatów z Unią Europejską?Jak najbardziej. Prawie 97% obrotów tej grupy państw w przemyśle motoryzacyjnym przypada na UE. Najlepszym przykładem są Węgry, gdzie aż 1,7 mld USD, czyli ok. 17% całego eksportu stanowią silniki samochodowe. Wejście polskich firm do sieci przemysłu meblarskiego zaowocowało znacznym wzrostem zagranicznej sprzedaży, która przekracza 1,6 mld USD, tj. 11% eksportu. Polska branża motoryzacyjna w ten podział pracy została wciągnięta w mniejszym stopniu. Przyczyną tego była, moim zdaniem, polityka celna preferująca import części i produkcję gotowych wyrobów na miejscu. W efekcie w Polsce nie rozwinęły się branże kooperujące, które odniosły taki sukces na Węgrzech. Z polskich doświadczeń płynie jeszcze jeden wniosek: nie można ściągać inwestorów za pomocą selektywnych koncesji, które w rzeczywistości są rodzajem subsydiowania i odbywa się to na koszt konsumentów. Co równie ważne, taka polityka sprzyja przesuwaniu inwestycji zagranicznych do branż mniej zaawansowanych technologicznie i nie tych o najwyższym potencjale wzrostu w przyszłości.Czy kilkanaście Specjalnych Stref Ekonomicznych działających w Polsce to także przejaw krótkowzrocznej polityki?Inwestycje zagraniczne powinno się wykorzystywać także do minimalizowania kosztów regulacyjnych. Po 10 latach reform nie ma już powodu, żeby inwestorom udzielać selektywnych koncesji tylko w wybranych regionach. Cały kraj powinien być taką strefą. Jeżeli już chcemy promować inwestycje, to tylko w regionach o najwyższym poziomie bezrobocia. Przestrzegałbym jednak przed sięganiem po subsydia i ulgi, bo to są bardzo niebezpieczne instrumenty.Jak wypada Polska pod względem udziału w tym współczesnym międzynarodowym podziale pracy na tle innych krajów naszego regionu kandydujących do Unii?Najlepiej wypada Słowacja. Może to brzmi zaskakująco i ja sam nie mam przekonującego wyjaśnienia, ale dane statystyczne mówią, że udział eksportu wyrobów i półproduktów w ramach wymienionych czterech sieci w całości sprzedaży wyrobów przemysłowych jest tam najwyższy i wynosi 33%. Węgry - z udziałem 30% - są na miejscu drugim, a Polska, razem z Estonią, na trzecim, z udziałem po 22%. To miejsce zawdzięczamy branży meblarskiej, a Estonia - eksportowi urządzeń biurowych i telekomunikacyjnych, które przynoszą temu krajowi ponad 23% wpływów ze sprzedaży za granicę.Mówimy o wybranych czterech branżach produkcyjnych. A co z resztą producentów? Czy Unia nie daje im perspektyw?Jeżeli Polska nie będzie utrzymywać sztucznej protekcji, to nastąpi przepływ inwestycji do kolejnych branż. Subsydiowanie jest w istocie bowiem utrzymywaniem środków w danej dziedzinie. W krajach, które odeszły od takiej polityki wobec m.in. hutnictwa czy innych tradycyjnych przemysłów, pojawiły się nowe, przyszłościowe branże, zwłaszcza telekomunikacja.Może coraz większy udział w handlu wewnątrzproduktowym jest ważny dla przyszłości polskiej gospodarki, tylko że Bruksela nie rozlicza nas z tego typu dostosowań konkurencyjnych, ale z drobiazgowego przyjmowania standardów UE w 29 obszarach. Wygląda to na sprzeczność pomiędzy dostosowaniami formalnymi a tym, co rzeczywiście w wymiarze ekonomicznym zadecyduje o naszej pozycji w Unii.Oczywiście, Unia opiera się na rozbudowanych i w większości dobrych rozwiązaniach legislacyjnych. I tu nie ma sprzeczności, bo członkostwo w Unii oznacza nie tylko jednolity rynek, ale też ochronę jej zewnętrznych granic, bezpieczeństwo i jednolite normy. Jeśli Polska rozwinie gospodarkę na wysokim poziomie, to będziemy mieć większe poparcie polityczne i koszty dostosowania będą znacznie mniejsze. To też ważne, bo rachunek polityczny i ekonomiczny w momencie podejmowania decyzji o członkostwie będzie przemawiał na korzyść Polski.Czy do dobrych rozwiązań zalicza Pan także regulacje rynku pracy UE? W USA, gdzie Pan wykłada, ten rynek jest znacznie bardziej liberalny i to w dużej mierze dzięki niemu utrzymuje się tam tak długo koniunktura gospodarcza.Rzeczywiście, rozwiązania UE w tej dziedzinie są niedobre i wchodząc do Unii Polska nie powinna ich przyjmować. Podobnie jest z niektórymi przepisami dotyczącymi polityki handlowej, zwłaszcza antydumpingów. Aktywnie trzeba patrzeć na to, co przyjmujemy, a gdzie się będziemy targować.Wielkie prywatyzacje wkrótce się skończą. Jak już dziś zapewnić sobie napływ inwestycji zagranicznych w średniej i długiej perspektywie?Po 10 latach reform Polska ma otoczenie instytucjonalne i prawne, które już nieźle funkcjonuje. Są tu obecne wielkie międzynarodowe koncerny, a następni inwestorzy przyjdą chętniej tam, gdzie inne zagraniczne firmy już przetarły ścieżki. Napływowi inwestorów będzie też sprzyjać rozwój infrastruktury: transportu, telekomunikacji, spedycji, nowoczesnych usług finansowo-bankowych. Jest wyraźna, udowodniona zależność pomiędzy poziomem i ofertą tego sektora usług a napływem kapitału. Czym lepsza oferta, tym bardziej zachęca do lokowania na danym rynku. Wielkie prywatyzacje, jak pokazuje doświadczenie, stanowią 1/3 całości zagranicznych inwestycji. Już w tej chwili ok. 60% wartości sprzedaży na rynku krajowym pochodzi z firm z udziałem kapitału zagranicznego.Dziękuję za rozmowę.
Prof. Bartłomiej Kamiński jest absolwentem SGPiS (obecnie SGH). Od wielu lat jest doradcą Banku Światowego. Zajmuje się tematyką handlu zagranicznego, inwestycji zagranicznych i konkurencyjności krajów Europy Środkowowschodniej i WNP. Jest też wykładowcą w Park College na Uniwersytecie stanu Maryland. Od 1997 r. jest ekspertem warszawskiego Centrum im. Adama Smitha.