Przed kilku dniami eksperci banku inwestycyjnego Nomura opublikowali ocenę gospodarczej sytuacji Polski. Stwierdzili, że długookresowe perspektywy rozwoju są pomyślne, ale niepokoi ich sytuacja krótko- i średnioterminowa. Chodzi przede wszystkim o narastający deficyt na rachunku bieżącym, który, według nich, może w tym roku dojść do 10% PKB. Trudno wskazać przykład kraju, który mając tak ogromny deficyt zdołał uniknąć kryzysu walutowego. Zaraz po wypowiedzi ekspertów Nomury GUS opublikował wstępne wyniki gospodarcze lutego. Okazało się, że produkcja przemysłowa, która w styczniu pozostawała na zadziwiająco niskim poziomie, skoczyła w porównaniu z rokiem ubiegłym aż o 16,3%. Analitycy, głównie polscy, natychmiast wpadli w euforię. Profesor Stanisław Gomułka stwierdził, że możliwe jest osiągnięcie w tym roku 7-procentowego wzrostu PKB. Profesor wyraził pogląd, że bardziej restrykcyjna polityka pieniężna w I półroczu powinna przyczynić się do większego wzrostu w II półroczu. A zatem jest dobrze - lepiej niż prognozuje rząd. A jeszcze miesiąc temu ekonomiści byli zafrasowani słabymi wynikami stycznia. Zastanawiali się, czy przypadkiem nie doszło do błędnych obliczeń, wynikających ze zmiany metodologii stosowanej w GUS. Tak szybka zmiana nastrojów świadczy o dużej nerwowości analityków i ogromnej niepewności co do rzeczywistego stanu gospodarki. Za jakieś dwa tygodnie poznamy sytuację bilansu płatniczego po dwóch miesiącach. Pewnie będzie to kubeł zimnej wody dla entuzjastów.Niepewne są też prognozy dotyczące rynku kapitałowego. Od kilku lat pojawiają się oceny mówiące o tym, że najważniejsza na świecie giełda NYSE ma kursy zdecydowanie przewartościowane. Balon musi kiedyś pęknąć i dojdzie do raptownego załamania się rynku. Jest pewne, że inne rynki pójdą w ślad za Wall Street. Ale w ubiegłym tygodniu Dow Jones osiągnął rekordowy jednodniowy wzrost punktowy i część analityków, przepowiadających rychłe przekłucie balonu, zmieniła zdanie. "Fundamenty gospodarki są zdrowe" - twierdzą. Czy są zdrowe także fundamenty polskiej gospodarki i naszego rynku kapitałowego? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Trwający na giełdzie od kilku miesięcy boom nie wynika z fundamentów, ale z nadziei na przyszłe zyski w branżach, stosujących najnowsze technologie. "Rynek dyskontuje teraz nie tylko przyszłość, ale i życie pozagrobowe" - oceniał sytuację pewien analityk giełdowy w roku... 1928. To zdanie wydaje się odnosić do dzisiejszej hossy, szczególnie na akcjach spółek internetowych, przynoszących, na razie, znaczne straty. Czyżbyśmy znajdowali się w środku hossy, która ma się zakończyć, jak w roku 1929, wielkim krachem? Przypomnijmy, że hossa na nowojorskiej giełdzie trwała od połowy lat 20. Na początku roku 1928 pewien inwestor spytał bankiera o celowość dokonywania zakupów. "Hossa trwa już dość długo" - powiedział bankier. "Choć ceny ostatnio spadły, mogą z powodzeniem zjechać dużo niżej. To niepewny interes". Był zaledwie luty 1928 r. i hossa miała z przerwami trwać jeszcze przez 20 miesięcy."Hossa na Wall Street załamała się z hukiem, który słyszany był na całym świecie" - to tytuł z "New York Timesa", z 12 czerwca 1928 roku. Tymczasem hossa miała przed sobą jeszcze z górą rok życia i nie widać było jej końca. Ekonomiści akademiccy zaczęli szukać jej przyczyn. Profesor Charles Amos Dice w książce "Nowe poziomy cenowe na giełdzie" ocenił, że "dokonuje się ogromna rewolucja w przemyśle, handlu i finansach. Giełda rejestruje te głębokie zmiany". 19 października 1929 roku, na dziesięć dni przed wielkim krachem, uczeni z Harvard Economic Society wyjaśniali, że "gospodarka przeżywa kolejny okres dostosowawczy" Stwierdzali, że groźba recesji jest mało prawdopodobna, a w razie jej dojścia System Rezerwy Federalnej ma wystarczające instrumenty do skutecznej interwencji. 17 października profesor Irving Fisher prognozował, że "w ciągu kilku miesięcy rynek akcji będzie o wiele wyżej niż dzisiaj". W przeddzień paniki 24 października spodziewał się szybkiego odbicia kursów w górę.W ciągu 70 lat, jakie minęły od tamtych wydarzeń, ekonomia poczyniła wielkie postępy. Pojawiły się nowe teorie, nowe instrumenty prognostyczne, weszły do powszechnego użycia komputery, które pozwalają policzyć wszystko, co im się każe. Mam jednak wrażenie, że nasze możliwości prognostyczne wcale tak bardzo się nie rozwinęły. Możemy tylko czynić zakłady, czy znajdujemy się w środku hossy, czy też zbliżamy się do nieuchronnego krachu.

Witold Gadomskipublicysta "Gazety Wyborczej"