Z prezesem GPW Wiesławem Rozłuckim rozmawia Dariusz Jarosz
Rok 2000 miał być i rzeczywiście był dla Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie rokiem przełomu. Uruchomiony został nowy system obrotu Warset. GPW przeniosła się do nowoczesnej siedziby. Dynamicznie rozwinął się rynek futures. Czy jest Pan w pełni zadowolony z dokonań mijającego roku?Tak. Ten rok był najbardziej udany w ostatnich latach w aspekcie, za który odpowiadam, czyli organizacji giełdy. Uruchomienie Warsetu z pewnością jest naszym sukcesem. Oceniając to z perspektywy prawie 4 lat realizacji projektu można powiedzieć, że system został wprowadzony niemal w terminie i w zasadzie zmieścił się w kosztach. To rzadka cecha wdrażania tak dużych systemów informatycznych na świecie. Przeprowadzka do nowej siedziby odbyła się bez żadnych komplikacji dla rynku, co także jest dowodem sprawności organizacyjnej. Uważam, że bardzo dobrym pomysłem było wyodrębnienie w odpowiednim czasie na GPW segmentu SITech i indeksu TechWIG. Duże zainteresowanie futures na TechWIG udowodniło, że sektor ten cieszy się specjalnym zainteresowaniem inwestorów. GPW dostosowała się do tego, co zrobili inwestorzy w swoich strategiach inwestycyjnych. Sektor technologiczny został przez nich wyodrębniony jako osobna klasa aktywów. Natomiast sukces futures na WIG20 to efekt pracy GPW w poprzednich latach, gdy były tworzone standardy ich notowań. Pod względem kontraktów na indeks wyprzedziliśmy kilka giełd europejskich. Biorąc pod uwagę obroty i kapitalizację przez większą część roku zachowywaliśmy pozycję lidera wśród giełd Europy Centralnej, gdzie rywalizujemy m.in. z Wiedniem i Budapesztem. Jeśli zaś chodzi o liczbę notowanych spółek, cały czas jesteśmy na czele.Liczba spółek wchodzących na GPW znacznie jednak spadła w porównaniu z poprzednimi latami. W 2000 r. zadebiutowało na giełdzie kilkanaście firm, z czego prawie połowa to spółki, które przeniosły swoje notowania z CeTO. Z prywatyzowanych przedsiębiorstw na GPW trafiła tylko Kogeneracja. Fundusze emerytalne narzekają, że rynek jest zbyt wąski do inwestowania i postulują, by mogły w większym stopniu lokować swe aktywa za granicą. Czy nie jest Pan tym zaniepokojony?Dotknął pan największego problemu warszawskiej giełdy. Kilkanaście nowych spółek w 2000 r. na parkiecie to w porównaniu z innymi giełdami nie jest zły rezultat. Liczba notowanych w Warszawie firm (225) jest obecnie stosunkowo wysoka. Problemem jest to, że w większości są to spółki małe i średnie, które zbyt wolno się rozwijają, by stać się dużymi firmami. To nie kryteria giełdowe powstrzymują spółki przed wchodzeniem na parkiet. W poprzednich latach, gdy były one ostrzejsze, liczba nowych emitentów była przecież znacznie wyższa. To jakość spółek, popyt inwestorów i koniunktura decydują o liczbie debiutów. Inwestorzy ciągle narzekają na słaby zwrot z inwestycji w akcje notowanych spółek. Dlaczego jest on mały? Ponieważ dynamika wzrostu zysków polskich firm w ostatnich latach jest słabsza niż np. dynamika spółek amerykańskich.Jakie są tego przyczyny?Nie mamy długich tradycji menedżerskich w gospodarce rynkowej. Ponadto brak jest odpowiedniego nadzoru właścicielskiego, stawiającego konkretne oczekiwania w stosunku do zarządu i zajmującego się ich profesjonalnym egzekwowaniem. Mam na myśli radę nadzorczą i walne zgromadzenie. Dlatego też często słabo zarządzane spółki, o kiepskich wynikach finansowych są przejmowane przez zagranicznych inwestorów strategicznych.Ale niektóre spółki wchodzą na giełdę właśnie z zamiarem pozyskania takich partnerów.To prawda. Zakłada się, że inwestor strategiczny powinien wymusić lepsze zarządzanie firmą oraz wnieść do niej kapitał i know how. Mamy na giełdzie przykłady bardzo pozytywnych zachowań inwestorów strategicznych. Niestety, często zdarza się również, że po wejściu inwestora strategicznego spółka pokazuje małe zyski, a nawet straty. Firma ponosi bowiem dodatkowe opłaty, np. licencyjne czy konsultingowe. Czasami inwestor strategiczny, ky miał być receptą na uzdrowienie przedsiębiorstwa i lepsze nim zarządzanie, co skutkowałoby wyższą dynamiką zysku, nie zabiega o to, by zysku do podziału w Polsce było więcej. Interesy właściciela strategicznego i mniejszościowych inwestorów finansowych mogą się rozmijać. Należy zatem zachęcać spółki do poszukiwania alternatywnych dróg rozwoju. Być może powinno się szukać wsparcia nie tylko u inwestora strategicznego, ale również u silnych aktywnych inwestorów finansowych. I tutaj duże nadzieje wiążę z funduszami emerytalnymi. Jednak dla funduszy emerytalnych, które na giełdzie lokują kilkaset milionów złotych miesięcznie, najbardziej atrakcyjne są duże i płynne spółki, a takich na GPW nie przybywa.Zgadzam się z tym, że z tego powodu rzeczywiście mogą one wywierać presję na zwiększenie możliwości inwestowania za granicą i w pewnym momencie będzie się trudno oprzeć tej presji. Zwracam tu jednak uwagę, że dopływ nowych spółek to jedna z dróg plasowania pieniędzy. Drugą jest podnoszenie kapitału, czyli ekspansja firm już obecnych na GPW. Przecież po to spółki weszły do obrotu, by się rozwijać. W przypadku firm posiadających inwestora branżowego, takiego kapitału dostarczy im on sam. Niestety, mało jest sytuacji, w których emitent rozlicza się z zainwestowanego w jego akcje na rynku pierwotnym kapitału mówiąc: ?Wasze pieniądze zostały dobrze wykorzystane, co widać po lepszych wynikach i wzroście kursu akcji. Ponieważ zdobyliśmy Wasze zaufanie, to teraz możecie nam powierzyć następne środki?. Większość notowanych na GPW dużych spółek ma już jednak inwestora strategicznego i pole do bardziej aktywnego działania funduszy emerytalnych jest obecnie mocno zawężone.Jakiego rodzaju spółki mogą być obecnie zainteresowane inwestorami portfelowymi?Firmy wchodzące na rynek z tzw. segmentu nowej technologii z pewnością takich inwestorów potrzebują. Nawet jeśli mają one już inwestorów branżowych, to inwestorzy finansowi powinni starać się przy wchodzeniu na rynek zająć od razu taką pozycję, by się nie dać w przyszłości zmarginalizować.Coraz trudniej jest plasować nowe emisje. Kilka ofert w 2000 r. nie doszło do skutku. Czy nie ma Pan wrażenia, że polscy inwestorzy stali się bardziej wybredni?Jest to coraz bardziej widoczne. Powstaje tylko pytanie. Czy wybredny znaczy bardziej profesjonalny? Każdy inwestor profesjonalny powinien być wybredny, natomiast nie każdy inwestor wybredny jest profesjonalistą. Trudno mi ocenić te spółki, którym się nie udało. To rynek ocenia, czy ich zamierzenia były realne. W tych przypadkach rynek uznał, że przy proponowanych cenach sprzedaży papierów nie były to atrakcyjne oferty. W dalszym ciągu mamy przypadki oferowania akcji po różnych cenach dla wybranych grup inwestorów. Emisja o takiej strukturze może być sprzedana w szczycie euforii. W innych przypadkach jest to mało prawdopodobne.2000 rok był dla inwestorów krajowych i zagranicznych bardzo emocjonujący. Dzięki internetowej gorączce w marcu WIG pobił historyczny rekord. Później po kilkumiesięcznym spadku na rynku zapanował kompletny marazm. Czy te wydarzenia nie przypominają Panu scenariusza zrealizowanego przez warszawską giełdę w 1994 roku?Rzeczywiście, widać sporo analogii. Istotne są jednak różnice. Po pierwsze, tym razem byliśmy w dobrym towarzystwie, gdyż euforia miała charakter globalny. Ponadto miała ona bardziej racjonalne uzasadnienie niż w 1994 roku, gdy w Warszawie kupowano akcje wszystkich spółek, bez względu na to, jakie branże reprezentowały. Na początku 2000 r. wyceny amerykańskich spółek technologicznych były oparte na założeniu wysokiego tempa wzrostu w najbliższych latach rzędu 30 ? 40% (i więcej) rocznie, jeśli chodzi o zysk na akcję. Wycena takich aktywów może sięgać bardzo wysoko i jest to racjonalnie uzasadnione. Oczywiście pod warunkiem, że takie tempo rzeczywiście będzie realizowane. ?Na nieszczęście? były przykłady (chociażby Cisco), pokazujące, że takie prognozy rzeczywiście są możliwe do zrealizowania. Później w przypadku większości spółek czas zweryfikował te zbyt optymistyczne założenia. W Polsce w 1994 r. nikt nie robił takich wycen opartych na powszechnie stosowanej metodologii. Wówczas kupowano akcje wychodząc z założenia, że na następnej sesji będzie jeszcze drożej. Natomiast sam mechanizm spadku jest wszędzie podobny i kończy się fazą zupełnej niewiary i rozczarowaniem.Kilka giełdowych spółek postanowiło wykorzystać ogromne zainteresowanie nowymi technologiami i w 2000 r. przebranżowić się, stawiając nie na produkcje butów, czy garbowanie skór, ale na internet i media. Jak Pan ocenia szanse powodzenia tych przedsięwzięć? Czy w niektórych przypadkach nie skończą się one bankructwem?Na początku roku twierdziłem, że są to słuszne decyzje i nadal jestem tego zdania. Lepiej działać w branży wzrostowej niż w sektorze przeżywającym stagnację. Teleinformatyka i telekomunikacja to z pewnością będą branże wzrostowe w najbliższym czasie. Jest jednak pewien warunek. Można zmienić sektor, ale trzeba mieć kompetencje. Zakładam, że zarządy spółek, które się na ten krok zdecydowały, takie kompetencje mają. Inną kwestią jest waluacja. Na początku roku wystarczyło ogłosić plany, by zmieniło się postrzeganie danej spółki. Obecnie inwestorzy żądają już konkretów i gwarancji, że plany zostaną zrealizowane.Jakie są najważniejsze cele GPW, które powinny zostać zrealizowane w 2001 r.?Chcemy umocnić swoją pozycję w grupie giełd europejskich. Nasze plany przewidują ściślejszą z nimi integrację. Nowy system transakcyjny (Warset) plasuje nas bliżej Euronextu i podpowiada nam strategiczny wybór tego aliansu. Inwestorzy globalni nie lubią różnorodności rynków o odmiennych zasadach obrotu i rozliczeń. Dążą do standaryzacji i już niedługo będą w stanie zaakceptować nie więcej niż 3?4 grupy giełd działających według tych samych standardów. Jeżeli się pozostanie poza tworzącymi się aliansami, to ci inwestorzy będą traktować taki rynek marginalnie. Naszą szansą jest wejście do jednej z powstających sieci. Jest to jednak uwarunkowane zmianą struktury własnościowej GPW.Czyli najpierw zmiana struktury własnościowej wciąż ?państwowej? giełdy, a dopiero potem alians.Chciałbym, aby oba te procesy były prowadzone równocześnie. Jest to perspektywa 2002 roku, pod warunkiem że podstawowe decyzje kierunkowe zostaną podjęte przez decydentów w pierwszym półroczu 2001 r.Inwestorzy kończą 2000 rok w dobrych humorach. Do Warszawy powrócił trend wzrostowy i od dwóch miesięcy WIG20 pnie się w górę. Czy Pana zdaniem przyszły rok polscy inwestorzy zaliczą do udanych?Jeśli chodzi o organizację i technikę obrotu, to inwestorzy będą mieli sporo nowości. Między innymi wprowadzone zostaną nowe rodzaje zleceń. Pozwolą one na sprawniejszą realizację indywidualnych strategii inwestycyjnych. Dzięki zniesieniu opłaty skarbowej dostępniejsza będzie krótka sprzedaż. Pojawią się kontrakty na akcje. Jeśli zaś chodzi o giełdową koniunkturę, to jestem umiarkowanym optymistą. Wydaje mi się, że trwający od kwietnia do września spadek wywołał pewne oczekiwania i skumulował potencjał. Ten potencjał czeka na atrakcyjne oferty. Jeśli odpowiedzą na niego spółki lepszymi wynikami i lepszym zarządzaniem, powinno to zostać wyrażone w cenach akcji. Chciałbym, żeby ta lepsza koniunktura, której się spodziewam, była oparta na trwałych fundamentach. Byłoby źle, gdyby znowu powtórzyła się historia z ostatnich lat, gdy pierwszy bardzo dobry kwartał rozbudzał duże oczekiwania wobec spółek, a potem następowało rozczarowanie ich wynikami. Trwalsza koniunktura musi być oparta na wzroście zysków notowanych firm.Dziękuję za rozmowę.