Można narzekać, że polski private banking ma się nijak do tego, co rozumieją pod tym pojęciem Amerykanie, Niemcy czy Szwajcarzy. W rzeczywistości nie jest tak źle. Mamy taką bankowość prywatną, jaka jest nam potrzebna na obecnym poziomie zamożności. Jeśli komuś czegoś brakuje, może polecieć do Zurychu.
Klientem bankowości prywatnej można zostać w Polsce już przy dochodach rzędu 10 tys. zł miesięcznie. Tyle wystarczy, by trafić do elitarnego świata finansów w ING Banku Śląskim, PKO BP czy Kredyt Banku. Klientów, którzy spełniają to kryterium, jest w Polsce kilkaset tysięcy. Znacznie trudniej wykazać się oszczędnościami na poziomie pół miliona złotych - tak jak wymagają tego Pekao czy BRE Bank. Trzeba pamiętać, że wszelkie progi wejścia podawane przez banki mają orientacyjny charakter i nie są rygorystycznie przestrzegane.
Zdecydowana większość banków pozwala korzystać z usług private bankingu po wylegitymowaniu się relatywnie wysokim miesięcznym dochodem. To zrozumiałe w przypadku kraju na "dorobku", gdzie łatwiej o dobrze zarabiającego młodego menedżera niż o milionera w średnim wieku. W USA czy Europie Zachodniej docelowym klientem bankowości prywatnej są tzw. high net worth individuals (HNWI) - posiadacze płynnego majątku (bez wliczania nieruchomości) na poziomie przynajmniej miliona dolarów. W UE jest ich ponad 20 mln, a w Polsce nie więcej, niż kilkanaście tysięcy osób. O tym, że HNWI nie jest w Polsce masowo występującym "gatunkiem", świadczy chociażby fakt, że UBS - numer jeden na świecie w private bankingu - zdecydował się na razie tylko na przedstawicielstwo w Warszawie. Jego zadaniem jest w praktyce wstępne informowanie klientów o zakresie usług, a następnie wysyłanie ich do Szwajcarii.
Najważniejszym elementem oferty w ramach private bankingu są produkty inwestycyjne. Możliwości jest sporo, lecz jednocześnie niewiele rozwiązań, które znajdziemy za "złotymi drzwiami" pokoju dla VIP-ów jest zupełnie niedostępnych dla standardowego klienta banku. BRE Bank, ING czy Citibank kuszą swoich prestiżowych klientów tzw. produktami strukturyzowanymi. Jednocześnie wiele tego typu ofert jest dostępnych powszechnie dla posiadaczy 5000 zł. Banki uniwersalne nie mogą bazować wyłącznie na bazie zamożnych klientów, bo jest ona wciąż zbyt wąska. Okazuje się nawet, że masowy klient może uzyskać lepsze warunki niż VIP. Załóżmy, że zamożny klient zażyczy sobie lokaty strukturyzowanej, która pozwoli mu osiągać zysk zależny od zmian jakiegoś indeksu, a gdyby indeks spadł - zapewni gwarancję kapitału. Dla banku stworzenie tego typu lokaty ma ekonomiczny sens dopiero przy wolumenie rzędu 1 mln euro. Im bardziej złożony i atrakcyjny produkt (np. oparty na kilku indeksach), tym wyższa kwota będzie konieczna. W efekcie z reguły lepsze rozwiązanie znajdzie posiadacz 5 tys. zł, który skorzysta z oferty przygotowanej dla "mas" niż klient private bankingu, który zamówi szycie lokaty na miarę. Pytanie, czy ten drugi będzie zdawał sobie z tego sprawę.
Oferta polskich banków w ramach bankowości prywatnej poszerzyła się znacznie dzięki wejściu do naszego kraju zagranicznych funduszy inwestycyjnych. Jednocześnie tylko część instytucji stosuje rozwiązanie "open platform" i wpuszcza do swojej sieci produkty zewnętrznych firm. Do takich wyjątków należą: Deutsche Bank PBC, BRE Bank i Noble Bank. Otwartość popłaca - np. Deutsche Bank oferuje obecnie aż 160 funduszy inwestycyjnych (m. in. Blackrock Merrill Lynch, Franklin Templeton). Sęk w tym, że wiele z nich można znaleźć także w instytucjach, które nie sprawdzają "przy wejściu" poziomu dochodów czy oszczędności - fundusze Blackrock Merrill Lynch oferuje np. Xelion, a ofertę Templetona znajdziemy w placówkach Expandera. Także dostęp do giełd światowych nie jest zarezerwowany dla klientów private bankingu - wiele biur maklerskich oferuje go klientom. Kilku brokerów (np. XTB) specjalizuje się w rynku walutowym i towarowym.Gdzie więc leży wartość dodana usług private banking? Z założenia powinno ją zapewniać doradztwo. Private banking to przecież osobista relacja zamożnego klienta z doradcą, który wie o wiele więcej o finansach. Klient nie ma czasu na zajmowanie się swoim majątkiem - powierza opiekę nad nim w ręce doradcy. Doradcy zaś - jak każdy człowiek - są lepsi lub gorsi. Polski rynek finansowy ma zbyt krótką historię, by mogła się wykształcić elita specjalistów od finansów, którzy mają odpowiednie doświadczenie i umiejętności. Agentów ubezpieczeniowych czy "sprzedawców" produktów bankowych można wykreować dość szybko. Rarytasem jest osoba, która kompetentnie doradzi w finansach prezesowi z pięcioma milionami złotych oszczędności.