Tak, główne. Oprócz tego prowadzę własną firmę doradczą, mam paru klientów. Ta firma też jest źródłem dochodów, choć nieco mniejszych niż rady.
Czy są wśród tych klientów spółki giełdowe?
Raczej nie. Jestem jeszcze tzw. profesorem wizytującym w Szkole Wyższej im. Romualda Kudlińskiego Olympus i mam wykłady nt. polskiego rynku kapitałowego i ewolucji rynków w Europie i na świecie.
Wróćmy więc jeszcze do rad nadzorczych, a konkretnie rady Orlenu. Na dziewięciu członków aż siedmiu ma Skarb Państwa i może de facto zrobić dokładnie to, co chce. Czy nie czuje się Pan w tej radzie jak kwiatek przy kożuchu?
Nie. Owszem, Skarb Państwa może zrobić w tej radzie to, co chce, ale tylko wtedy, jeśli tych siedmiu jego przedstawicieli jest zgodnych.
Orlen jest najlepszym przykładem na to, że obecność niezależnych członków rady jest przydatna. Obserwuje ciekawą ewolucję tych pozostałych członków rady, a dokładniej bardzo pozytywną ewolucję ich poglądów na temat roli rady nadzorczej. Nie ma tam takich sytuacji, że poszczególne decyzje podejmują w sposób automatyczny czy bezrefleksyjny. Rozumiem, że są to reprezentanci Skarbu Państwa, którzy od czasu do czasu mają określone rekomendacje, ale, moim zdaniem, bardzo często wykazują właściwy sposób myślenia, który powinien charakteryzować osoby zasiadające w radzie nadzorczej. Moim zdaniem, jest w tym pewna zasługa właśnie tych niezależnych członków, bo gdyby ich nie było, to wiele decyzji byłoby innych. Jeżeli w przypadku ważnych spraw, co do których Skarb Państwa ma dokładnie sprecyzowaną opinię, dyskusja trwa pięć godzin, to widać, że automatyzmu nie ma.
Jednak z drugiej strony, akurat w tej radzie nadzorczej jest tak, że jeśli ktoś przekroczy pewną granicę, to przestaje być członkiem rady. W ciągu ostatniego roku były co najmniej dwa takie przypadki.
Tak, ale gdyby każdy przypadek niesubordynacji się tym kończył, to skład rady zmieniałby się co miesiąc. Dzisiaj wszyscy członkowie rady nadzorczej Orlenu są zgodni co do tego, że owszem, zdanie akcjonariusza jest ważne, trzeba je brać pod uwagę, ale najważniejszy jest interes spółki.
Czy nadzorowanie aż pięciu spółek nie jest problemem?
Zastanawiałem się nad tym i mam taką oto refleksję. Nie jestem teraz w zarządzie żadnej spółki i nie mam stałej odpowiedzialności za los jednej spółki. A gdy byłem prezesem GPW, nie było takiej chwili, w której nie myślałbym o giełdzie. Trudno było mi się skupić na czymkolwiek innym. Mam teraz taki komfort, że żadna odpowiedzialność nie ciąży nade mną przez 24 godziny na dobę, w związku z tym mogę się skupić na kilku spółkach i podzielić na nie swoją aktywność. Gdybym był prezesem jakiejkolwiek spółki, to zapewne nie zdecydowałbym się na zasiadanie w więcej niż dwóch radach nadzorczych.
Co więcej, przenoszenie doświadczeń z jednej spółki do drugiej, szczególnie w przypadkMoże się oczywiście tak zdarzyć, że liczba obowiązków uniemożliwiałaby mi skupienie się na którejś ze spółek. Dotychczas jednak nie dotarł do mnie żaden sygnał, który dotyczyłby tego, że w którejkolwiek radzie jestem za mało aktywny. Oceniam więc, że daję sobie z tym radę. Myślę, że nie przekroczyłem limitu.
Byłoby miejsce na jeszcze jedną radę nadzorczą?
Myślę, że gdyby była jakaś tego typu propozycja, to rozważyłbym ją. Dopuszczam taką możliwość, ale byłbym ostrożny, bo sądzę, że kres moich możliwości jest już blisko.
Jak wygląda funkcjonowanie w praktyce zasad ładu korporacyjnego od drugiej strony, od strony spółki a nie giełdy?
W każdej z tych pięciu spółek, gdzie jestem członkiem rady nadzorczej, widzę bardzo duży szacunek dla zasad ładu korporacyjnego. Bardzo poważnie się je tam traktuje. Na podstawie moich doświadczeń mogę powiedzieć, że chęć przestrzegania zasad corporate governance jest większa, niż się spodziewałem.
Czy są takie zasady, które wcześniej wydawały się Panu słuszne, a teraz uważa je Pan za zbędne?
Niektóre są bardzo formalistyczne, choćby obecność wszystkich członków rady nadzorczej na walnym zgromadzeniu spółki. Myślę, że należałoby zapewnić obecność w takim stopniu, żeby rada mogła odpowiedzieć na ewentualne pytania akcjonariuszy.
A jakaś bardziej fundamentalna?
Jedyna tego typu zasada, która budziła poważne kontrowersje, to zasada niezależnych członków rady nadzorczej. I tu kontrowersje się nigdy nie skończą, bo nigdy nie będzie dobrej definicji niezależnego członka rady. Niezależny to znaczy taki, który ma niezależną opinię, ale nie ma dobrej, bezpośredniej metody, aby to sprawdzić.
Jak się Panu podoba pomysł na prywatyzację giełdy?
Uważam, że każdy pomysł, który nas prowadzi do docelowego modelu, jest właściwy. Modelem właściwym jest według mnie to, żeby giełda była własnością jej interesariuszy, czyli żeby w akcjonariacie było miejsce dla domów maklerskich, spółek notowanych na giełdzie, funduszy inwestycyjnych i funduszy typu asset management, również Skarbu Państwa i indywidualnych inwestorów. Czyli wszystkich, który są zainteresowani przyszłością giełdy. Jakie powinny być proporcje, można dyskutować. Uważam jednak, że żadna grupa nie powinna mieć dominującej pozycji, tak żeby strategiczne decyzje były podejmowane za zgodą wszystkich.
Każde rozwiązanie, które zmierza do tego docelowego modelu, uważam za krok we właściwym kierunku. Brakuje mi jednak określenia stanu docelowego.
A jak Pan ocenia prywatyzację poprzez giełdę?
Bardzo korzystnie...
Jednak pytam nie o teorię, ale o praktykę.
Pozytywne jest to, że ten rząd ma rzeczywiste przeświadczenie o słuszności tej właśnie drogi prywatyzacji...
Przecież to się kończy tylko na przeświadczeniu...
Dobre i to. Dobrze, że przynajmniej jest taka intencja, choć faktycznie gorzej z jej realizacją. Daję więc dziesięć punktów za intencję, a znacznie mniej za realizację. I czekam, aż słowa przekształcą się w czyny. Jestem tu nastawiony dość optymistycznie.
Nie boi się Pan, że rząd "prześpi" koniunkturę?
Takie ryzyko jest zawsze.
Ile będzie prywatyzacji poprzez GPW w tym roku?
Może trzy.
Dziękuję za rozmowę.