No i stało się - Józef Oleksy, człowiek, który zwykle mówi dużo i chętnie, tym razem nie powiedział nic przed komisją śledczą ds. prywatyzacji banków czy jak ona się tam teraz zwie. Nie powiedział, bo nie przyszedł. Oficjalnie - nie przyszedł, bo miał ważne sprawy osobiste. Nieoficjalnie - jak twierdzą "złe języki" - bo miał gdzie indziej wykłady, a na wykładach będzie mógł się bardziej wygadać, bo tam mu nikt nie przerwie wypowiedzi pytaniem.

Tak czy owak - miał powód, aby nie stawić się przed komisją. I pewnie jeszcze niejeden będzie miał - w końcu jest człowiekiem zapracowanym i nie może na każde wezwanie latać do Sejmu. Podobnie zresztą jak inne osoby, które śledczy zamierzają wezwać. Jestem przekonany, że także one będą miały masę zajęć i nieraz jeszcze zamiast wezwanego pojawi się pełnomocnik z usprawiedliwieniem. Najciekawsze jest to, jakie będą powody nieobecności. Konieczność wyjazdu za granicę na urlop? Choroba dzieci czy wnuków? Czy potrzeba wyskoczenia na zakupy, bo w lodówce puchy, a na wieczór goście się zapowiedzieli?

Możliwe jednak, że politycy uznają, że nie opłaca im się dalsze deprecjonowanie komisji śledczych. Koalicja jeszcze raz przeanalizuje skład i statut komisji, a opozycja - celowość omijania jej posiedzeń szerokim łukiem. W końcu komisja śledcza może się jej przydać. Były premier Leszek Miller już zapowiedział, że po następnych wyborach powstanie "komisja śledcza ds. zbrodni PiS" czy jakoś tak. I będzie głupio, gdy bonzowie obecnej koalicji - tak jak ci z byłej - będą także wybierać wykłady zamiast zeznań.