Jeśli ministrowi Ziobrze uda się dowieść, że politycy lewicy mają tłuste konta w szwajcarskich bankach, będzie to ostateczny dowód na kres komunizmu w Polsce, co następnie ogłosi w telewizji Małgorzata Kożuchowska, Anna Mucha albo jakaś inna gwiazdka telenoweli "M jak Miłość". Joanna Szczepkowska ogłaszała już taki koniec w III RP, ale jak się okazało nie miała racji.
Posiadanie przez polityków lewicy kont w Szwajcarii będzie bowiem oczywistym dowodem na odwrót przedstawicieli tej formacji od naturalnego dotąd dla nich kierunku na Wschód. Powinniśmy zatem trzymać kciuki, żeby słynna na całym świecie anegdota o człowieku, który przyszedł do jednego z banków w Zurichu wpłacić dorobek życia, brzmiała odtąd następująco.
Klient szeptem: - Chciałbym wpłacić pieniądze. W tej walizce są dwa miliony franków szwajcarskich.
Bankier: - Proszę nie ściszać głosu, panie Piechota, bieda to żaden wstyd.
Oczywiście, politycy lewicy także w okresie komunistycznym mieli konta za granicą, ale była to zagranica bardziej im przyjazna ideowo. Dlatego kiedy Mieczysław Rakowski i Leszek Miller potrzebowali pieniędzy na stypę po nieboszczce PZPR nie pożyczyli ich bynajmniej w Zurichu, ale w Moskwie. I nie we frankach szwajcarskich, ale w dolarach, które były w PRL walutą zamienną wobec złotych.