Podobnie jak w maju 2006 r. i podczas kilku mniejszych korekt w tym roku, impuls do wyprzedaży przyszedł z zagranicy. W piątek niemal wszystkie rynki europejskie otworzyły się na minusie po silnym spadku na giełdach w USA. Główne indeksy amerykańskie - Dow Jones i S&P 500 - straciły w czwartek odpowiednio 1,48 proc. i 1,75 proc.
Spadki spowodował dras- tyczny wzrost rentowności amerykańskich obligacji (o 0,25 proc. w wypadku papierów o 10--letnim terminie wykupu). Świadczy on, że inwestorzy zabezpieczają się przed oczekiwanym wzrostem stóp procentowych na tamtejszym rynku. Zaledwie kilka dni temu szef amerykańskiego banku centralnego Ben Bernanke ostrzegał przed wzrostem presji inflacyjnej w Stanach. Ostatnie dane makroekonomiczne zza oceanu wskazują, że wydajność pracy rośnie o wiele wolniej niż wynagrodzenia. Zagrożeniem dla obecnego poziomu inflacji jest też wzrost cen surowców i energii.
WIG-i pod kreską
Już na otwarciu piątkowej sesji WIG20 stracił ponad 1 proc. Później było jeszcze gorzej. W południe indeks dużych spółek zniżkował prawie o 2 proc. Przesilenie i powolny wzrost nastąpiły wczesnym popołudniem, po rozpoczęciu obrotu kontraktami terminowymi w USA.
Spadki na naszej giełdzie były nieco zaskakujące, ponieważ w ostatnim czasie warszawski parkiet nie reagował tak żywiołowo na sytuację na innych rynkach. Kilka dni wcześniej zignorował wyprzedaż chińskich akcji na giełdzie w Szanghaju. - To, co dzieje się w Stanach, jest dużo ważniejsze dla naszego rynku od spadków w Chinach - wskazuje Błażej Bogodziewicz, zarządzający BZ WBK AIB Asset Management.