Chociaż z punktu widzenia analizy technicznej nie ma żadnych podstaw, by obwieszczać koniec trendu spadkowego na amerykańskim rynku akcji, to jednak inwestorzy działający wbrew tłumowi, zgodnie z regułami strategii kontrariańskiej, mają w zanadrzu argumenty przemawiające za wyszukiwaniem okazji.

Jednym z najpoważniejszych argumentów jest ogromna zmienność, jaka cechuje notowania S&P 500 w ostatnich kilkunastu dniach. Krach w połowie września, natychmiastowe odbicie i ponowne zwątpienie inwestorów zaowocowały skokiem wskaźnika zmienności ATR (z 10 sesji) do przeszło 3,3 proc. Tak dramatycznych wahań nie było nawet w połowie stycznia, kiedy rynkiem trzęsły pierwsze doniesienia o gigantycznych stratach instytucji finansowych, a inwestorzy dopiero zaczęli zdawać sobie sprawę z rozmiarów kryzysu. Wówczas ATR sięgał "zaledwie" 2,6 proc. Obecna zmienność jest nie tylko największa w tym roku i zdecydowanie odbiegająca od poziomów z czasów spokojnej hossy (przykładowo przez większość 2006 r. ATR nie przekraczał 1 proc.). Tak dramatyczne skoki kursów notowano ostatni raz niemal sześć lat temu - w październiku 2002 r. Dla inwestorów czyhających na sygnał do powrotu na rynek ma to niebagatelne znaczenie - właśnie w październiku 2002 r. S&P 500 sięgnął dna bessy. Jeśli do tego dodać, że niewiele większa zmienność była notowana u dna wyjątkowo długiego rynku niedźwiedzia w 1974 r., to pojawiają się podstawy, by twierdzić, że w ostatnich kilkunastu dniach byliśmy świadkami najbardziej dotkliwego etapu bessy. Od dawna znana jest zresztą reguła mówiąca, że długoterminowo inwestować w akcje najbardziej opłaca się w czasie recesji. Co nie oznacza jeszcze, że całkowita zmiana trendu jest kwestią najbliższej przyszłości. Od czasu zanotowania dna poprzedniego rynku niedźwiedzia w październiku 2002 r. musiało minąć pięć miesięcy silnych wahań, by wreszcie narodził się stabilny trend wzrostowy.