Wcześniej o spekulacyjnych zjawiskach słyszeliśmy w kontekście rynku nieruchomości w Chinach oraz Australii, gdzie podejmowane są działania mające przeciwdziałać narastaniu problemów w tych obszarach.

Objawem zdominowania rynków przez spekulacyjne postawy są też notowania ropy naftowej, która ostatnio drożała mimo zwyżki dolara oraz podniesienia się amerykańskich zapasów do poziomu ostatni raz widzianego w połowie ubiegłego roku. Rekordowa seria napływu środków do funduszy obligacji (66 kolejnych tygodni w przypadku podmiotów lokujących w amerykańskie papiery dłużne, rekordowy napływ do funduszy obligacji rynków wschodzących w ostatnich dniach) czy nigdy wcześniej niewidziany udział obligacji śmieciowych w emisji papierów dłużnych przez przedsiębiorstwa też są przejawami inwestycyjnego zaślepienia.

Na krótką metę sprzyja to podtrzymaniu dobrej atmosfery na rynkach finansowych, ale w dłuższym horyzoncie coraz bardziej martwi. W kontekście stopniowego wygasania efektu niskiej bazy porównawczej związanej z kulminacją negatywnych zdarzeń gospodarczych w pierwszych miesiącach 2009 r. coraz trudniej będzie o wsparcie ze strony poprawiających się danych makroekonomicznych. O tym wiadomo od dawna. Teraz się okazuje, że również czynniki rynkowe systematycznie wyczerpują swój potencjał podnoszenia wycen aktywów.

W takich warunkach znacząco zwiększa się znaczenie strategii działania i zarządzania kapitałem. To nie jest czas na duże jednorazowe inwestycje. Warto je rozłożyć w czasie. Lepszym rozwiązaniem wydaje się przy tym wchodzenie na rynek podczas zniżek niż w okresach, gdy indeksy rosną. Przy przekonaniu części inwestorów o spekulacyjnym podłożu giełdowych zwyżek istotny jest plan ochrony wypracowanych wcześniej zysków. Skoro nie ma powszechnego przekonania o fundamentalnym uzasadnieniu wzrostu, to z chwilą pogorszenia klimatu nie będzie też zbyt wielu chętnych do kupowania. Dotyczy to szczególnie segmentu mniejszych spółek, gdzie płynność pozostawia często wiele do życzenia, a stadne zachowania przybierają najmocniejsze formy.

To wszystko może przynieść jeszcze głębsze zniżki niż na przełomie stycznia i lutego. W tym wypadku dość oczywistym średnioterminowym punktem odniesienia jest styczniowa górka, która dla WIG wypadła przy 41,6 tys. pkt. Dopóki indeks przebywa powyżej tego poziomu, ma szanse na dalszy ruch w górę. Zejście poniżej tej położonej o ok. 5 proc. od obecnych pułapów granicy stawiałoby pod znakiem zapytania kontynuację kilkunastomiesięcznej tendencji rosnącej.