Giełda nowojorska jest wciąż najważniejsza, ale Hongkong, Singapur czy Szenzen albo Szanghaj należą do tej samej kategorii. Statki nie przewożą głównie towarów wyprodukowanych w dawnej ojczyźnie wielkiego przemysłu, Ameryce, lecz w Chinach czy Indiach. Nawet najwyższy budynek stoi w Dubaju, a nie na Manhattanie.
Powstała też ogromna liczba wolnych stref ekonomicznych, stref podatkowych, wolnego handlu, wolnych portów, parków przemysłowych, obszarów procesowania eksportu i tym podobnych. Szacuje się, że takich jednostek na całym świecie jest obecnie około 5400. Najwięcej statków – by powrócić na chwilę do tego, co widział człowiek na 102. piętrze najsłynniejszego amerykańskiego drapacza chmur – pływa pod banderami Liberii, Panamy i Wysp Marshalla. Przecież nie dlatego, że te kraje są potęgami gospodarczymi.
Te enklawy biorą się z poszukiwania takich miejsc czy pasów transmisyjnych do robienia biznesu, w których nie obowiązywałyby „normalne” reguły. Normalne, czyli niemiłosiernie restrykcyjne i ograniczające wolność gospodarczą. Oczywiście te specjalne strefy nie są żadnymi obszarami anarchii czy – chciałoby się powiedzieć – wolnej amerykanki. Tam też obowiązują regulacje, tylko że ułatwiające życie przedsiębiorcy i kapitałowi.
Kilka lat temu byłem po raz pierwszy i jak dotąd jedyny w życiu w stolicy Mołdawii, Kiszyniowie. Głównie dlatego, że jako giełda papierów wartościowych w Bukareszcie mieliśmy znaczący udział w… jednej z dwóch giełd mołdawskich. To notabene dość częste, że w krajach, w których nie potrafiono zbudować lub warunki wewnętrzne wykluczały zbudowanie sprawnego rynku kapitałowego, tworzono więcej niż jedną platformę obrotu, tak jakby kolejna miała być remedium na niedostatki wcześniejszych. Tak właśnie namnożyło się giełd nie tylko w Mołdawii, ale też, przykładowo, w Ukrainie.
Spotkałem się wtedy między innymi z kierownictwem mołdawskiego banku centralnego. Padło pytanie, czy widzę jakiś sposób na to, by w Mołdawii powstał sensowny rynek kapitałowy. Powiedziałem, że teoretycznie szanse na to są żadne. Nie ma lokalnie potencjału do osiągnięcia takiej skali, by przedsiębiorcy interesowali się giełdą. Ale praktyka nie musi być zgodna z teorią, i widzę rozwiązanie. Polegałoby ono na uczynieniu z Mołdawii Luksemburga Wschodu, ale z liberalnymi regulacjami premiującymi przedsiębiorczość, uniezależnionymi od ograniczeń zawartych w coraz bardziej restrykcyjnych przepisach Unii Europejskiej. To miałoby zaś spowodować, że znaczące instytucje finansowe uznawałyby za służące ich interesom, by wbijać swe flagi w Kiszyniowie. Czyli safe harbour, strefa wolnego handlu i biznesu. Może nie Luksemburg, ale Dubaj Europy Wschodniej, jej najdalszego zakątka.