W ostatnich latach toczyła się szeroka dyskusja odnośnie do tego, ile miejsca mają autorzy polityki gospodarczej na przeciwdziałanie ewentualnemu kryzysowi. Bardzo niskie stopy procentowe oraz wysokie zadłużenie publiczne rodziły obawy o to, że taka odpowiedź może być mało skuteczna. Wywołany pandemią gospodarczy paraliż nie pozostawił jednak wiele czasu na zastanawianie się. Trzeba działać. Ktoś jednak za to zapłaci.

Brak tradycyjnych możliwości wsparcia gospodarki w połączeniu z szokowym uderzeniem recesji oznaczał, że podjęte działania musiały różnić się od tych z przeszłości. Stopy procentowe oczywiście zostały gremialnie obniżone, ale wiadomo było, że to będzie dalece niewystarczające. Główną rolę odgrywają programy skupu aktywów, gwarancji kredytowych oraz szerokie formy subwencji biznesu. Działania konieczne, aby nie doprowadzić do potencjalnie tragicznej fali bankructw i niewypłacalności, mogącej rodzić konsekwencje ekonomiczne zbliżone do tych obserwowanych w latach 30. ubiegłego wieku. Ale jednocześnie niesamowicie kosztowne. Jasne jest, że polityka fiskalna będzie musiała na pewnym etapie być bardziej restrykcyjna. Pewne wydatki (głównie inwestycyjne) będą ograniczane, zapewne już w przyszłym roku zaczną się pojawiać pomysły nowych podatków. Byłoby jednak naiwnym oczekiwać, że jedynie poprzez klasyczne zacieśnienie fiskalne da się choćby ustabilizować dług publiczny w relacji do PKB, nie mówiąc o jego obniżeniu. Potrzebne będą dodatkowe działania. Wiele osób przy uruchamianiu programów ilościowych 12 lat temu było przekonanych, że dług zostanie zdewaluowany poprzez szybki wzrost inflacji, i teraz takie głosy ponownie są liczne. W mojej ocenie jest to jednak dość mało prawdopodobne. Jest inny, przećwiczony już sposób na redystrybucję majątku. Warto sięgnąć do doświadczeń Europy i Japonii z ostatniej dekady.

Punktem odniesienia niech będzie tocząca się obecnie dyskusja dotycząca koronaobligacji w Europie. Kraje o słabszych finansach publicznych domagają się tej formy finansowania programów ratunkowych. Kraje o tradycyjnie wyższej dyscyplinie fiskalnej (przede wszystkim Holandia, Austria, ale także Niemcy) nie chcą słyszeć o zaciąganiu wspólnych długów. Jednak de facto od dawna to się dzieje, zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio. Bezpośrednią formą uwspólnotowienia długu jest program ilościowy EBC. Jasne jest, że gdyby teraz np. Włochy ogłosiły niewypłacalność, straty poniósłby przede wszystkim niemiecki podatnik. Jednocześnie jednak nieświadomie transferuje on środki na południe Europy i ta forma powinna nas interesować najbardziej, ponieważ będzie dotyczyć także nas.

W modelu gospodarczym, który znaliśmy przez dekady, stopa procentowa funkcjonowała jako cena pieniądza warunkująca pulę oszczędności dostępnych dla inwestycji. Banki centralne wpływały na tę stopę, aby uniknąć ekstremów i zmniejszyć amplitudę cyklu koniunkturalnego. To już jednak przeszłość, delikatne manewry (w postaci operacji otwartego rynku) ustąpiły miejsca centralnemu sterowaniu. Stopa procentowa nadal jest ceną pieniądza, ale nie będzie już determinowana podażą oszczędności i popytem na kredyt, lecz dyktatem banków centralnych. Ma to bardzo wymierne efekty w postaci transferu majątku. W ciągu ostatnich pięciu lat średnia rentowność włoskich obligacji dziesięcioletnich wyniosła mniej niż 2 proc. W okresie poprzednich pięciu lat było to 4,5 proc., co w kontekście historycznym było i tak niską rentownością. Włoski rząd pożyczał taniej, dzięki czemu nie musiał gwałtownie zaciskać pasa (czyli pośrednio zyskał włoski podatnik), taniej pożyczał też włoski sektor prywatny. Ktoś musiał jednak za to zapłacić. Gospodarstwa domowe w strefie euro i tak są w lepszej sytuacji niż instytucje, gdyż w większości przypadków mogą nie płacić za przechowanie pieniędzy w bankach. Jednak powoli, po cichu, realna wartość ich oszczędności topnieje. W Niemczech w ciągu ostatniej dekady ceny wzrosły o około 15 proc. Czy można wyobrazić sobie reakcję na 15-proc. podatek od depozytów i wypłatę tych środków tym, którzy ich nie mają? Szczególnie że często będą to beneficjenci z innych krajów? No właśnie, a efekt jest taki sam, jedynie rozłożony w czasie.

Teraz ten przećwiczony schemat będzie stosowany coraz powszechniej i szerzej, bo koszty udzielanej pomocy są ogromne. To, że ktoś dostanie bezzwrotną pomoc, budżet pożyczy pieniądze taniej, oznacza także, że całkiem spora grupa gospodarstw domowych będzie regularnie dopłacać z tracących na wartości oszczędności. Postawi to oszczędzających przed trudnym wyborem. To już jednak temat na oddzielny felieton.